William Wilde
właściciel Domu Publicznego Primrose
trzydzieści dwa lata — wydziedziczony — wschodząca gwiazda East Endu
właściciel Domu Publicznego Primrose
trzydzieści dwa lata — wydziedziczony — wschodząca gwiazda East Endu
Ma zawsze rację, ale nie
czuje z tego powodu satysfakcji — podejrzewa, że byłby o wiele szczęśliwszy, gdyby w końcu zaczął
się mylić. Życie usłane trafnymi wyborami męczy i poniewiera.
Brak w nim podniet, skoków adrenaliny. Jest bezpieczne na tyle, że
nie ma w nim gorszych (jakże istotnych!) dni, kiedy człowiek ledwo
zwleka się z łóżka, już zawczasu przygnieciony bieżącymi
sprawami.
Jest za to stałość. I
pewność, że nie straci się pracy. Talent do kalkulacji,
prawdopodobnie jedyny w jego posiadaniu, daje grunt pod nogami
biednym dziewczętom o brudnych sukniach. Małym chłopcom na
posyłki. Ich rodzicom, jednocześnie małym, biednym i brudnym. W
osobie pana Wilde'a biedota znalazła swojego wybawiciela, który nie
powstydzi się zabrać z ulicy kupki nieszczęścia, by niedługo
potem prezentować ją z powodzeniem najwybredniejszym klientom.
Płaci na czas, nie wyzyskuje, nie osądza ani nie traktuje z góry.
Zbyt pan łaskaw, panie Wilde, słyszy codziennie, ale
wdzięcznym słowom przeczy trwoga w oczach. Jakże można nie bać
się kogoś, kogo kocha się w ten naiwny sposób, wierząc, że jest
najbardziej dobrotliwym stworzeniem pośród wszystkich stworzeń
tego świata?
Pan Wilde, dla przyjaciół
William, wcale nie ma tak miłosiernego serca, jak wydaje się jego
pracownicom. Krążą różne plotki o, wciąż jeszcze młodym, właścicielu przybytku sztuki miłosnej, a najczęściej powtarzaną
z nich jest, jakoby był arystokratą, który woli życie w cieniu
East Endu. Prawdy w tym nie ma za grosz, gdyż przytrafiło mu się
być zaledwie pierworodnym synem bogatego ojca, niemającym żadnych
predyspozycji do objęcia rodzinnej działalności. Szybko zresztą
okazało się, że spieszno mu do próżnych uciech, które
ostatecznie zdyskwalifikowały go do bycia czyimkolwiek następcą.
Wydziedziczony, z kosztownościami poupychanymi w kieszeniach, z
umiejętnością zamieniania węgla w diament, przejął dom publiczny,
dziwując się niepomiernie nagłemu zniknięciu obecnego wówczas
pryncypała.
Tylko nieliczni wiedzą,
że z tym zniknięciem i zniknięciami wielu prostytutek chcących
złożyć wymówienie albo planujących ucieczkę, miał coś
wspólnego. Przede wszystkim wspólne poglądy ze znajomymi z
wyższych sfer i wspólne przekonanie, że zysk tym lepszy, im mniej
słów sprzeciwu. Bo chyba nikt nie wierzy, że bez koneksji można
wspiąć się na szczyt, prawda?
God save the Queen
Witam serdecznie! Miałam już protestować, że William jest za młody na prowadzenie zamtuzu, ale jednak historia opisana wszystko mi wyjaśniła. Mimo wszystko dodałabym mu jeszcze dwa-trzy lata. :)
OdpowiedzUsuńWitam serdecznie i życzę miłej zabawy na blogu!
[Czuję się w obowiązku przywitania Twojej postaci. W sumie nie wiem, jak połączyć Lucy i Willa, ale i tak zapraszam do siebie :)]
OdpowiedzUsuńLucy
[Chęci są, ale pomysłów czasami brakuje, no, sama wiesz zresztą. :D
OdpowiedzUsuńPróbuję jakoś sięgnąć może w przeszłość, ale ciężko mi nawet wtedy coś wymyślić. Will wywodzi się z bogatszej rodziny, Lucy z biednej. Chyba, że... kiedyś w jakiś sposób mogli mieć ze sobą coś wspólnego (tak, wiesz, o czym mówię :D), ale potem się popsuło, Will został biznesmenem East Endu (jakkolwiek to brzmi), a teraz Lucy co najwyżej jest kontaktem w dzielnicy Willa. A ich relacje nie są za dobre.
Co Ty na to?]
Lucy
[Mam na myśli może jakieś parę miesięcy związku, może rok, ale potem to wszystko padło, już mówię dlaczego, bo to się tyczy Twojego pomysłu numer dwa. :D
OdpowiedzUsuńLucy nikomu raczej nie życzy takiego losu. Sama jest szczęśliwa, że udało jej się uniknąć burdelu, a trudni się w gospodzie. Może nie ma wielkiej pensji, tym bardziej, że właściciel zabiera sobie część jej wypłaty za wynajem pokoju, ale to lepszy los niż spędzanie nocy z obcymi mężczyznami, według niej.
Ale może znalazłaby się jedna lub dwie dziewczyny, które potrzebowały jakiejkolwiek pracy i byłyby wdzięczne nawet za przyprowadzenie ich do domu publicznego.
To też by tłumaczyło, dlaczego Lucy znów zaczyna się nimi interesować, bo po tym, co każdy mówi i o tym, co czyta się w gazetach, będzie się bała, że sprawca może tym razem napaść na nie.]
Lucy
[No przecież siłą ich tam nie zaciągnie. :D Jeżeli są wystarczająco zdesperowane, przymierające głodem, a nie chcą żegnać się jeszcze z tym światem, to same przyjdą. c:
OdpowiedzUsuńNie ma problemu, jakoś się go zniesie tak czy siak!
To jak, zaczynamy? ;)]
Lucy
Nigdy nie myślała o tym co było, ani o tym, co może być – to był jej przepis na szczęście. Starała się roztaczać wokół siebie aurę blasku, uśmiechu i pogody, aby ludzie chociaż na chwilę, przy strawie i piwie, zapomnieli o tym, że na zewnątrz czeka świat pełen brudu i toksyn, pełen szczurów kręcących się między nogami i żebraków żebrzących choćby o pensa na chleb. Mało kto cokolwiek dostawał, bo nikt prawie nie miał, co dać. I tak cudem było, że w ogóle ktoś pracował. Przeludnienie dzielnicy było odczuwalne wręcz wszędzie. Gdyby o tym rozmyślała, klęłaby na elitę, która nawet nie zwraca uwagi na ludzi walczących o życie. Tego świata nigdy nikt stąd nie dosięgnie.
OdpowiedzUsuńKręciła się między stolikami, roznosząc to jakiś alkohol, to coś do jedzenia, przyjmując pieniądze i niosąc je do barmana. Na napiwki nie miała co liczyć – chyba że jakiś zabłąkany, zamożny wędrowiec się znalazł. Bardzo zabłąkany. I bardzo głodny. O bardzo pózniej porze. Bo, jak wiadomo, lepiej spać w jednym pokoju z dziewięcioma obcymi osobami, nawet z prostytutką akurat przyjmującą klienta, niż pozostawać w nocy na ulicach. Szczególnie ostatnio.
Rano było tutaj niemałe zamieszanie w związku z morderstwem tej biednej kobiety. Była alkoholiczką, Lucy widziała ją raz, może dwa. Wiedziała, że porzuciła męża, a wina za rozpad małżeństwa spadła właśnie na niego, bo wybuchła afera, że miał nieślubne dziecko z jakąś pielęgniarką. Ludzie mówili, że Polly wolała parać się prostytucją niż służyć mężowi w domu i wychowywać dzieci. Ale ludzie mówią różne rzeczy. Zresztą, co to za życie, nie wychodzić nigdzie, tylko siedzieć i gotować, sprzątać, chować dzieci? I tak w kółko. Codziennie. Boże, chroń mnie od takiego losu.
Chwilowo się nie zapowiadało, że w ogóle z jakimś mężczyzną ułoży sobie życie.
Doszła dopiero co do lady, gdy usłyszała, że ktoś otwiera drzwi – a to oznacza, że za moment będzie musiała się znaleźć przy stoliku gościa. Obróciła się w tamtą stronę i utkwiła wzrok w nowoprzybyłym gościu.
Dawno go nie widziała. Nawet nie zliczyła dni czy miesięcy, ilekolwiek czasu zleciało od ich rozstania. Wiedziała, że zajął sobie wygodną pozycję w domu publicznym. Była zdziwiona, bo jest przecież bardzo młody, ale najwidoczniej ten młody wiek nie przeszkodził mu, żeby nawet stare prostytutki trzymać w ryzach i nie pozwolić sobie wejść na głowę. Jej kącik ust lekko drgnął. Po stroju widać nawet, że bieda i konsekwencje przeludnienia raczej go obeszły. I to szerokim łukiem.
Poczekała, aż zajmie swój stolik, po czym podążyła w jego kierunku i gdy tylko zdążył trochę porozglądać się po gospodzie, usiadła na skrawku stołu, wpatrując się w jego twarz. Można było to odczytać jako trochę bezczelny, wyzywający gest. Ale to przecież dalej był jej William. Ten sam, z którym dzieliła szczęście jakiś czas temu.
A może nie…?
- Mogę przyjąć już zamówienie? – zapytała, starając się uśmiechnąć, chociaż lekko.
[Powiedzmy, że dzisiaj mam po prostu dobry dzień :D]
Lucy
[Ah, tak sądziłam, że to może być trochę nie jasne. Jutro to jakoś bardziej normalnie napiszę. Wyjaśniając jednak, Thomas po ostrej różnicy zdań z ojcem, został można powiedzieć odtrącony, on to odczuwa jak wydziedziczenie, czując, że bliscy odwrócili się od niego. Zachowuje dalej swoje nazwisko, ale nie zamierza ugiąć karku i wrócić do świata, który uważa za sztuczny, a tym bardziej przepraszać ojca. Możliwe też, że użyłam złego słowa, ale nie mogę tego określić jakos inaczej]
OdpowiedzUsuńThomas
[Och, może powinnam napisać jakąś informację, że karta tylko dla ludzi o mocnych nerwach i zaznaczyć, że nie taki diabeł straszny, jak go malują? : D Cześć! Dziękuję za powitanie i miłe słowa, a od siebie mogę dodać, że z Williama świetna postać Ci wyszła i skoro on sam przecież nie jest taki milusi, to powinien się (względnie) z Alfiem dogadać. (: Mam jednak wrażenie, że w zdanie „Krążą różne plotki o wciąż jeszcze młodym właścicielu przybytku sztuki miłosnej, a najczęściej powtarzaną z nich jest, jakoby był arystokratą, który woli życie w cieniu East Endu.” wkradł się błąd – brakuje chyba jednego przecinka, albo wtrącenia (z myślnikiem) między „plotki” i „o”, a później „przybytku”. Totalnie jednak chętnie wplątałabym nasze postaci w jakieś machloje i zrobiła coś szalonego. :D Zapewniam przy tym, ze Heath jest pewnie częstym klientem przybytku panicza Wilde’a (od Oscara Wilde’a, jak mniemam?). ;]
OdpowiedzUsuńH.B. vel ALFIE
Lucy przez moment wpatrywała się w twarz mężczyzny. W przeciwieństwie do niego. Wyraznie unikał jej wzroku, jakby się czegoś bał. Może tak było? Choć to do niego nie podobne, raczej starał się nie okazywać słabości… Społeczeństwo wiktoriańskie gardzi słabością mężczyzn.
OdpowiedzUsuńJeszcze chwilę milczała, nim westchnęła i zeszła ze stołu.
- Rozumiem, że mam dać panu chwilę do namysłu – skinęła głową z poważaniem i odeszła w stronę lady, gdzie, jak zwykle, siedziało kilku podpitych już mężczyzn. Podeszła do barmana, szepnęła mu coś na ucho. On niechętnie kiwnął głową. Kobieta zostawiła tacę przy półce z pieniędzmi i weszła po schodach na górę – do części mieszkaniowej.
Wynajmowała malutki pokoik, ale przez to, że mieszkała tutaj bardzo już długo i nie miała nawet prawa zalegać z czynszem, mogła pochwalić się własnym kątem. Było tu co prawda głównie łóżko i jakaś szafa na dwie sukienki, jakimi mogła się poszczycić (bo jako kelnerka i główna atrakcja lokalu przyciągająca klientelę musiała jakoś ładnie wyglądać). Otworzyła ją i pochyliła się, by sięgnąć na dno szafy. Tam zapisane miała (choć nie powinna nawet umieć pisać) dane dziewczyny, która błagała wręcz o kontakt i przymierała głodem.
Zeszła na dół, zamykając swój pokoik na klucz, żeby ktoś czasem jej nie zajrzał lub nie pomylił łóżka (nie chciała przypadkiem walczyć jeszcze z pluskwami i wszami). Uśmiechnęła się ładnie do barmana, on tylko pokręcił głową i wrócił do napełniania kufla rozcieńczonym piwem, bo w Whitechapel wykwintnych trunków raczej nie można było się spodziewać. Ona natomiast podeszła z powrotem do stolika Williama. Tym razem zaciągnęła za sobą krzesło i postawiła je tuż przy nim. Podsunęła mu kartkę z własnoręcznym, trochę koślawym, szkicem twarzy kobiety. Wyglądało to jak jakaś karykatura danych z policji.
To było dziwne, znów poczuć jego bliskość. Jak dawno temu znajdowała się obok mężczyzny, który nie był jej obojętny, nawet jeżeli było to kiedyś? Ciekawa była, jak potoczyłoby się jej życie, gdyby nadal z nim była…
Zamknęła na moment, odganiając sentymentalne myśli, i dopiero zaczęła:
- Spotkałam tą dziewczynę przy Thrawl Street, ale Nelly, przyjaciółka Polly, którą zamordowano, mówiła, że codziennie bywa na Whitechapel Road, licząc, że ktoś da jej choć pensa na chleb. Ma na imię Ida, mam wrażenie, że pochodzi z Irlandii i błaga o lepsze życie. Jest bardzo młoda, ma dopiero szesnaście lat i nikogo, kto mógłby się o nią zatroszczyć. Jest bardzo ładna, jeżeli się ją porządnie wykąpie i ładnie ubierze… - na chwilę przerwała. Przysunęła się z krzesłem trochę niżej i przeniosła wzrok z kartki znów na twarz Williama. – I ja też chcę cię o coś prosić.
Lucy
[Cześć, pozwoliłam sobie wysłać Ci wiadomość na Twój adres e-mail. Czy mogłabym Cię prosić o zerknięcie tam w wolnej chwili? Z góry dziękuję! :)]
OdpowiedzUsuńDrgnęła lekko, jakby nerwowo, gdy na nią spojrzał. Nie spodziewała się tego – sądziła raczej, że będzie musiała tego zażądać, nim spojrzy jej prosto w oczy. Ale on po prostu to zrobił.
OdpowiedzUsuńChociaż czuła, że zmienił się nie o poznania, jego oczy wciąż pozostawały takie same. Wciąż mogła widzieć w nim Williama, którego spotkała w karczmie, śpiącego na brudnym stole z wycieńczenia. Z litości nad nim postanowiła mu pomóc, nim barman albo, co gorsza, gospodarz wyrzuci go na bruk z powodu braku zamówienia czy przyjścia do gospody, żeby sobie pospać zamiast się napić.
- Proszę cię, żebyś był dla niej łaskawy. Ona naprawdę jest zdesperowana. Wiem, że doskonale to rozumiesz.
Oczywiście, że nawiązała do ich spotkania. Wtedy to ona wyciągnęła do niego pomocną dłoń. Skończyło się to wybuchem miłości zwieńczonej związkiem, który jednak nie przetrwał zbyt długo. Odwróciła głowę. Nie lubiła schodzić na tematy seksualności kobiet – ona miała szczęście żyć z kimś kogo kiedyś kochała. Inne, na przykład Ida, nie miały tyle szczęścia.
- Nie wiem, czy jest dziewicą. Możecie zawsze ściągnąć lekarza, żeby to sprawdził. To zawsze podbije jej cenę. – po czym zniżyła nieco głos: - Chociaż lepiej dla niej, jeżeli nie jest…
Zamilkła na moment, po czym dodała:
- Mogę ci pomóc ją odnaleźć. Trzeba tylko ustalić, gdzie i kiedy. Może się przemieszczać, za parę dni może nawet opuścić dzielnicę, wtedy jej sytuacja z pewnością się polepszy.
Lucy
[Dobry wieczór!
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc miałam zostać przy Williamie dłużej, ale ukochana biologia, fizyka i królowa wszystkich nauk nie mogły pozostać nietknięte - zważywszy, że nauczycielki mają jakąś schizę na leniwe dzieciaki, które są zdolne.
William - będę go nazywać Will, ok? - od razu wpadł mi w oko. Te kości policzkowe, te pełne usta i zamglony wzrok - zostanę tutaj na dłużej. Powiedz mi, Will jest biseksualny? Bo jeśli tak, mam sporo wątków, które mogą wydawać się niezmiernie ciekawe, zważywszy na połączenie dwóch osób, które muszą w końcu poczuć "to coś".
Oczywistą oczywistością, nie sprowadzajmy wszystkiego do seksu. Aaron może zawiązać nitki porozumienia z Willem, podczas odwiedzin w Domu Uciech, nieprawdaż? A wtedy historia sama się jakoś potoczy.
Jej! Nie zapytałam cię o zdanie? A co o tym sądzisz Moon? - tak, lubię skracać imiona, jeżeli się nie obrazisz mogę tak do ciebie mówić? Może ty masz ciekawszy pomysł? ]
Aaron
[Hej, dziękuję za przywitanie! :) Nie jest tak źle, lalki nie są takie strasznie jak si malują, a Nicholas traktuje je jak skarb :)
OdpowiedzUsuńCo powiesz na wątek? Już w kilku wątkach mam zawiązane, że Moynahan jest klientem w Primerose, więc być może poznałby ekscentrycznego właściciela? Co więcej, mógłby dla niego zrobić w zamówieniu kilka marionetek czy to dla dekoracji czy dla co wybredniejszych w fetysze klientów :) Co o tym myślisz?]
Nicholas
[Jak pierwszy raz natknęłam się na kartę Williama myślałam, że będę miała do czynienia z delikatnym, lazurowym chłopcem (skojarzenie z Oscarem Wildem).
OdpowiedzUsuńOh, ja osobiście jestem bardzo sceptycznie nastawiona do Freuda i chyba średnio Pana lubię, ale inspiracja przednia. Również życzę miłej gry, a bo koncepcja bloga bardzo ciekawa!]
H. Fitzgerald
[ Typ człowieka powiadasz. Cóż, jeżeli Willa zainteresuje coś w Aaronie możliwa jest kontynuacja głębszej znajomości. Jak na razie polecam kontakty typowo męskie. Piwo, rozmowa i inne duperele.
OdpowiedzUsuńWspomniałaś coś o pozbywaniu się protestujących. Może połączenie między Aaronem, a Willem wynikałoby z dowiedzenia się, gdzie - a raczej u kogo - lądują ciała zbędnych piąków na planszy Wilda? Co o tym myślisz ]
Aaron
[Myślałam o tym i wiem, że coś dałoby się stworzyć, ale szukam w mojej głowie jakiegoś ciekawego powiązania (żeby nie wiało nudą spotkań w kawiarni XXI wieku). Może coś ciekawego w związku z rodzicami Wilde'a?]
OdpowiedzUsuńH.
[Hah, chodziło mi tylko, że zdanie, które zaznaczyłam, lepiej byłoby podzielić i dodać zdanie wtrącone. Absolutnie nie odbierz tego, jako czepialswto, błagam, ale ja jestem głupim człowiekiem i musiałam parę razy przeczytać, żeby zrozumieć, o co chodzi. :C Hm… „coś” konkretnego: Heath uważa się za samozwańczego króla East Endu. Zakładam więc, że William przy rozpoczynaniu działalności Primose musiał się do niego zgłosić, przy czym moje założenie obejmuje, że jako dwaj niezbyt mili panowie przypadli sobie niemalże natychmiast do gustu, a co za tym idzie – Alfie za zmniejszenie „czynszu” (tj. haraczu, jaki pobiera od każdego drobnego przedsiębiorcy; siłowo lub nie) może za darmo zabawiać się z dziewczynami Wilde’a. Mogę również założyć, że Bondurand chętnie podszepnął kumplowi, jak szybko i bez śladów pozbyć się ciał. : D]
OdpowiedzUsuńA.
[Ale ten East End plotkuje, no ja nie wiem :D Myślę, że to by było ciekawe, ale jak na takie wieści zareaguje sam Will? Czy nie będzie czuł się negatywnie nastawiony do samego Nicholasa?
OdpowiedzUsuńPoważna rozmowa, ale przyjacielski klimat? W to mi graj! :) W takim razie, gdzie zatrzymamy naszych panów? W gospodzie? W Primrose? W pracowni Moynahana? Czy w jakimś innym, bardziej tajemniczym miejscu w East End? :)]
Nicholas
[Witam serdecznie i również nie wyobrażam sobie by się obeszło bez przesłuchania. Pytanie tylko czy naginamy trochę historię i zakładamy, że Will miał coś wspólnego z Polly - pracowała dla niego, próbowała odejść, a chciała się dopiero u niego zatrudnić? Jak wolisz? :)]
OdpowiedzUsuńFrederick Abberline
uroki braku edycji, miało być:
Usuń*a może
[ Cóż jak na razie nic nie przychodzi mi do głowy, ale obiecuję, że za niedługo coś wpadnie mi do głowy. A na pewno wtedy poinformuję cię o tym :) ]
OdpowiedzUsuńAaron
[Oooo to teraz wszystko jest prostsze w objęciu tego rozumem :) Ciekawe, jak Will i Lucy są ze sobą powiązani. Teraz zastanawia mnie to nagłe oziębienie stosunków, ale może kiedyś Nicholas się dowie, kto wie :)
OdpowiedzUsuńAwww, on nie jest dziwaczny. To po prostu zwykł rzemieślnik z rękami artysty i dość specyficznymi marzeniami - tylko tyle.
To spotkanie mogłoby być nawet ciekawe. I sądzę, że nie obejdzie się tu bez kontaktów Williama i tego, by odkrył, kto jest tajemniczym "nowym znajomym" Lucy. Oczywiście wszystko wygląda wspaniale i w pełni zgadzam się na wątek.
Może w takim razie zaczniemy, gdy Nicholas będzie chciał opuścić Primrose po wizycie u jednej z dam i bezpiecznym "szkicowaniu jej", a tu nagle jeden z ludzi Williama poprosi go do, o czym jeszcze Moynahan nie będzie wiedział, szefa?]
Nicholas
[To by było nawet całkiem historyczne, bo Polly podobno faktycznie próbowała skończyć z prostytucją. Mnie to idealnie pasuje, więc uwag nie mam.
OdpowiedzUsuńTeraz w kwestii początku - mogę zacząć, ale to trochę potrwa, bo mam zaległe odpisy na innym blogu i jeden tutaj, więc jak Ci to nie przeszkadza to pewnie pod koniec weekendu bym coś podesłał. Chyba że chcesz zacząć wcześniej to wtedy śmiało - to już jak wolisz. :)]
Frederick Abberline
W głowie Lucy zaczął malować się powoli obraz młodej kobiety zmuszonej do przyjmowania kilkunastu starych i często niekoniecznie ładnie wyglądających czy chociaż pachnących mężczyzn. Z całą pewnością nie byli również delikatni. I postawiła się na miejscu tej dziewczyny.
OdpowiedzUsuńI zdała sobie sprawę, że po kilku takich miesiącach błagałaby kogokolwiek o śmierć. Nie mogła znieść myśli, że ktoś obcy mógłby się dostać do jej ciała i traktować ją jak przedmiot, gdy kilka lat temu ktoś, kto siedział właśnie obok niej traktował ją zupełnie, całkowicie inaczej… I wiedziała, że wtedy mu jeszcze zależało. Że wtedy ją kochał.
Dlaczego przestał?
Nie zwróciła nawet uwagi na to, że podniósł się z miejsca i poszedł w stronę wyjścia – był w końcu wolny, mógł robić co chciał. Może czekała na niego jakaś kobieta z ciepłym obiadem i uśmiechem na ustach. Jakaś kobieta, która była najwidoczniej lepsza od niej.
Drgnęła i podniosła nerwowo głowę, gdy tak nagle krzyknął. Zdumienie jednak szybko ustąpiło miejsca gniewowi. Podniosła się nagle z miejsca, przewracając przy tym krzesło. Niektórzy mężczyzni przerwali swoje pijackie debaty i spojrzeli w stronę zródła hałasu.
- Nie jestem twoją pracownicą, panie Wilde! – dostał w odpowiedzi. – Ani tym bardziej nie jestem z tobą po słowie, żebym musiała słuchać twoich rozkazów. – Postawiła kilka kroków w jego stronę. – Nie jestem z tobą niczym związana. Ani ty ze mną, o ile dobrze sobie przypominam. Więc swoje rozkazy wsadz sobie w ten wypchany funtami tyłek! Podsuwam ci pod nos kolejną kobietę, z której zdzierał będziesz pieniądze i wymuszał wdzięczność za to, że ma co jeść, a ty śmiesz się do mnie tak odnosić? – jej usta wykrzywił sarkastyczny uśmiech. – Ach… no tak… Może dlatego, że w twoich oczach jestem już nikim – dodała prawie szeptem, stojąc już przy nim tak blisko, że niemal dotykała jego torsu biustem. – Ale to dość zabawne, bo widzisz… gdyby nie ja, zapewne to ty gniłbyś teraz w rynsztoku. – Teraz już zniżyła głos do szeptu, nachylając się w jego stronę. – Więc zabieraj swój chudy tyłek i przyjdz tutaj za godzinę. Wtedy będę mogła z tobą pójść. Chyba, że wolisz spędzić czas w ciepłej gospodzie – zrobiła krok w tył, ruchem dłoni wskazując wnętrze lokalu. – To zapraszam.
Odwróciła się bez słowa i odeszła w stronę baru. Zgromiła wzrokiem kilku facetów, których za bardzo rozbawiła ta sytuacja. Natychmiast wrócili do swoich kufli z piwem.
A ona wiedziała, że miała rację. W tym, że nigdy nie powinien jej tak traktować.
Lucy
[Czy Will jest socjopatą? Bo mam takie nieodparte wrażenie i aż mnie fascynacja bierze. • Rzeczywiście motyw ojca mógłby zostać wykorzystany, bo ciekawy, a i wprowadza fajną postać drugoplanową. Boję się tylko, że mogę naruszyć Twoją wizję tego mężczyzny. Mam tendencję do dookreślania postaci pobocznych... powstrzymam się! A Harvey, przecież jego życie jest nudne, mógłby chcieć przyjrzeć się z bliska temu wykolejeńcowi, jakim jest syn starego Wilde'a. Ewentualnie Fitzgerald mógłby spróbować nakłonić chłopaka do kontaktu z ojcem, który byłby na skraju załamania psychicznego?]
OdpowiedzUsuńH.
[Dobry wieczór! W tym zdaniu widzę brak znaku diakrytycznego, przyznaję się! Jeśli jednak nie o to chodziło, to musisz powiedzieć wprost, bo poza tym wydaje mi się ono w miarę poprawne. I dzięki za zwrócenie uwagi, z pewnego powodu mam bzika na punkcie własnej poprawności. Poza tym cieszy mnie, że karta Ci się podoba. Co do łączenia postaci, to pomysłów mi na pewno nie zabraknie, musisz tylko podrzucić wskazówkę. Gdzie postać lubi się pojawiać albo chociaż na pisanie w jakim nastroju masz ochotę.]
OdpowiedzUsuńR.
Dzień był zimny, pochmurny i deszczowy – co w tej porze roku raczej dziwić nie powinno, jednakże samopoczucie spadało w związku z nieprzyjemną pogodą. O tym samym myślał goniec wysłany przez Metropolitarną Służbę Policyjną. Biedacy, naprawdę przejęli się morderstwami prostytutek. Zaglądali w każdą możliwą dziurę, aby coś znaleźć. Jednak minęło już pięć dni od śmierci Mary Ann Nichols, a oni nawet nie trafili na żaden ślad. Niezadowolenie mieszkańców nadal rosło. Nic dziwnego, że zaczynali rozważać nawet każdą najmniejszą plotkę, która do nich dotarła.
OdpowiedzUsuńNie było ciężko go znaleźć – ktoś, kto prowadzi interes, zazwyczaj chce być najlepiej poinformowanym człowiekiem w całym przedsięwzięciu. Dlatego po wejściu do Primrose, gdy spytał o właściciela, jedna z prostytutek, która akurat cieszyła się czasem wolnym lub przerwą, powiedziała dokładnie, gdzie znajduje się William Wilde.
Wszedł więc do gabinetu bez słowa – miał tylko jedno proste zadanie – dostarczyć list od policji. Położył kopertę na biurku, mówiąc:
- List polecony do pana Wilde’a.
Nie czekając na jego reakcję – odwrócił się i wyszedł. To była jego sprawa czy przeczyta, czy też chce się wpakować w jeszcze większe kłopoty.
„Szanowny Panie,
W związku z pewnymi informacjami, jakoby był Pan zamieszany w morderstwo prostytutki Mary Ann Nichols, prosimy o stawienie się na komendę policji najpóźniej w dniu 7 września, w celu złożenia zeznań.
Podpisano – Frederick Abberline,
Inspektor pierwszej klasy
Prowadzący śledztwo w sprawie morderstwa Mary Ann Nichols”
Kilka wyjaśnień od administracji.
7 września na blogu wypada w dniach 1-3 lutego.
Jeżeli William zdecyduje się złożyć zeznania oczyszczające go, prosimy o:
- zgłoszenie się drogą mailową
- napisanie, co 31 sierpnia około godziny 3:40 robił William
- podanie ewentualnych świadków
Zeznania Williama - lub ich brak - będą miały znaczenie dla przyszłej fabuły bloga. :)
[ To bardzo dobrze. Postaci wpisane w ramy są nudne i przewidywalne. Muszę pochwalić zmianę wizerunku, wyszła bardzo na plus. Ten pan dużo bardziej pasuje do Williama.
OdpowiedzUsuńDobrze, więc mam już pomysł na rozpoczęcie wątku, zrobię to na dniach.]
H.
[Hm, okej, więc zróbmy coś ładnego. Albo nie, nie ładnego, ale żeby nie było nudno. Co myślisz o tym, by nasze postacie znały się wcześniej? Albo parę razy pod rząd któryś któregoś przyłapałby na robieniu czegoś dziwnego/podejrzanego/nielegalnego?]
OdpowiedzUsuńR.
[O, ooo... jak sobie to wyobraziłem to przy okazji poszedłem o krok dalej: a co, jeśli to działoby się parę razy, aż w końcu niechcący nakryłby go na bezpośrednim ukrywaniu ciała? Ha, już widzę reakcję Rendiego.]
OdpowiedzUsuńR.
Rozpromieniony, zadowolony jak nigdy - Nicholas szedł przed siebie mijając innych gości domu publicznego Primrose. Jego oczy lśniły fascynującymi ognikami, tak kontrastującymi z czerwonym, miękkim światłem otulającym korytarze tego przybytku. Jego krok, pewny i napełniony energią, różnił się od zblazowanych ruchów dżentelmenów, którzy zazwyczaj tutaj przychodzili.
OdpowiedzUsuńNie mógł się jednak powstrzymać. Ściskał w dłoni szkicownik i ołówek, którego niedawno używał - oczywiście wcześniej zastrugany symetrycznie, bo nie mógłby później odrzucić uczucia zdenerwowania. Wprawne oko mogło w przygaszonym świetle zauważyć, co tak ucieszyło lalkarza. Na wierzchu znajdował się szkic niesamowicie pięknej kobiety, tak bardzo różniącej się od dam spotykanych na ulicach Londynu.
Ahh, jakie on miał szczęście!
Dzisiaj udało mu się spędzić przyjemny, intrygujący wieczór z prawdziwie fascynującą damą. Pojawiła się tutaj niedawno, według jej słów, i z miejsca podbiła serce Moynahana swoją dziką i tajemniczą naturą. Cyganka z Królestwa Serbii, która przybyła do Londynu w poszukiwaniu lepszego życia - jak wszyscy... Nie przyznawała się, jak trafiła do Primrose, ale i tak Nicholas, z uprzejmości, jej nie pytał. Ku jego zadowoleniu pozwoliła się naszkicować, obdarzając lalkarza subtelnym, niemalże baśniowym uśmiechem.
Usiadła wygodnie na łóżku, w pokoju otulonym zapachem kadzidła i niemrawym światłem świecy. Cała ta sytuacja wydawała się Nicholasowi tak nierealna. Niczym fantazja o dzikich, wolnych krainach, stepach gdzieś za siedmioma górami i siedmioma lasami.
Miała piękne czarne oczy, zupełnie nieróżniące się barwą od najgłębszej z ciemności. Oczy podkreślone węgielkiem i otulone gęstą firanką ciemnych rzęs. Jej włosy, gęste i nieposkromione były idealną ramą ciemnej skóry i zagadkowego uśmiechu na karminowych ustach. Biała koszula odsłaniała delikatne ramiona i łańcuchy biżuterii, a mięsista, czerwona spódnica podwinęła się ukazując zgrabne łydki.
Gdy siedziała i pozwalała się szkicować Nicholasowi, opowiadała o ojczyźnie jaką zostawiła za sobą. O krainie pachnącej mozaiką dębów i buków. Podkreślała najmniejsze nawet szczegóły tak pięknie, że Nicholasowi wydawało się, jakby sam przeniósł się do Królestwa Serbii i na boso przemierzał rozgrzane ciepłem słońca niziny. To wszystko wydawało się tak różne od zimnej i deszczowej Anglii, że aż trudno było uwierzyć, że taki raj istnieje gdzieś w Europie.
Nicholas podziękował jej serdecznie za dzisiejszy wieczór, którego skutkiem był cudowny rysunek. Obiecał, że wróci ze swoim dziełem, a Dika tylko skinęła rozbawiona głową i odparła, że będzie z niecierpliwością czekać na kolejne spotkanie.
Moynahan odsunął od siebie zbędne myśli, zaciskając mocniej palce na szkicowniku. W pracowni będzie go czekało dużo pracy, ale nie mógł się już doczekać. Obmyślał w głowie materiały, surowiec i suknie w jakie oblecze nową lalkę. I pokaże ją Dice, by mogła zobaczyć jakie piękno reprezentuje. Bał się, czy uda mu się uchwycić żywiołową, ale też namiętną naturę cyganki, ale chciał dać z siebie wszystko.
UsuńLalkarz chciał już wyjść, niemalże pod palcami czuł klamkę drzwi, gdy przed nim ktoś stanął. Wysoki mężczyzna, którego Nicholas widział kilka razy, gdy krył się gdzieś w kącie i obserwował towarzystwo ostrym, groźnym wzrokiem. Najwyraźniej wykidajło Primrose.
- Najmocniej przepraszam, że na pana wpadłem - Moynahan ukłonił się krótko i przepraszająco.
- Pan Wilde chciałby z panem porozmawiać. Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko. Proszę za mną - mężczyzna władczym głosem skinął dłonią, niemalże nie dopuszczając faktu, że Nicholas mógłby powiedzieć nie.
Lalkarz spojrzał na wykidajłę zdziwiony. Czegóż mógł od niego chcieć niejaki "pan Wilde". Kim on w ogóle był? Jaki miał interes do prostego lalkarza? Nicholas starał się nigdy nie łamać panujących tutaj zasad. Owszem, miał potrzeby inne niż większość mężczyzn tutaj, ale za każdą wizytę płacił jak należało.
O cóż więc mogło chodzić?
Nieuprzejmym było jednak kazać panu Wilde czekać. Moynahan schował szkic cyganki do teczki, a teczkę wraz z rysunkiem do torby. Uśmiechnął się uprzejmie do rosłego człowieka i kiwnął lekko głową.
- Będzie mi bardzo przyjemnie poznać pana Wilde. Dziękuję za zaproszenie.
Choć brzmieć to mogło naiwnie, była to jedynie uprzejmość. Nicholas podążył za mężczyzną, znikając w korytarzach Primrose.
Nicholas
[Och, zdecydowanie! Chociaż to zależy od sytuacji. Jeśli uzna, że coś jest słuszne to umie. I jeśli ktoś nie nadepnie mu na odcisk.]
OdpowiedzUsuńR.
[Taktak, nie mam problemu. Tylko już raczej w przyszłym tygodniu. Raczej, bo może uda mi się wcześniej.]
OdpowiedzUsuńRrr.
Gdy tylko William wyszedł, odprowadzony przez wzrok pewnej jasnowłosej panny, ta udała się do kuchni, oparła o ścianę i z głośnym westchnięciem osunęła się powoli na podłogę. Zwróciła tym samym na siebie uwagę Louisa, kucharza pracującego w knajpie od… zawsze.
OdpowiedzUsuń- Wszystko w porządku, panno Grandwels?
- Nie? Właśnie nawrzeszczałam na jednego z bardziej wpływowych i bogatych ludzi w Whitechapel, bo zachciało mi się wspomnień i myślenia, że jesteś lepsza?
- A czy nie uratowałaś go kiedyś przypadkiem przed żebraniem na ulicy czy nawet przed śmiercią?
- Ludzie zapominają o tym, co dobrego ich spotkało… Chciałabym zapomnieć o tym, co było między mną a Williamem tak samo, jak on o tym zapomniał… – ostatnie zdanie dodała prawie szeptem i zwiesiła głowę, przyciągając kolana pod brodę.
Ale nie potrafiła. Od zgaśnięcia ostatniej iskierki nadziei w tym ponurym życiu, od śmierci małej, kochanej Ellen, z którą razem miały być księżniczkami, mieszkać w pałacu i tańczyć walca z dżentelmenami, trzepocząc przy tym kokieteryjnie rzęsami, William był najlepszym, co jej się przydarzyło. Był pierwszym mężczyzną, który mógł naprawdę nazwać ją swoją.
Koniec nastąpił może nie szybko, ale bez żadnych specjalnych efektów. Bez wrzasku, bez krzyków, bez bicia w piersi, bez wyrzutów. Po prostu to wszystko pewnego dnia się… rozpadło. Wilde nie mógł wiedzieć, że Lucy była wtedy najbardziej samotną osobą na świecie. Że co noc płakała w poduszkę, a za dnia tłumiła łzy, gdy wspomnienia wciąż tak uparcie przypominały jej o nim – o tym, że tak niedawno tu był.
Po jej próbie skoku do Tamizy, czy raczej staniu i patrzeniu się z mostu na czarną niemal wodę, znalazła pozorne ukojenie przy innym mężczyźnie – na którego na co dzień bałaby się spojrzeć. A jednak, tylko on sprawiał, że w nocy nie płakała, że wspomnienie Williama i jej miłości zasnuwała powoli mgła. Aż w końcu mogła się zastanawiać, czy kiedykolwiek ktoś taki istniał – czy nie wyśniła sobie tego swojego księcia, który stracił wszystko, a mimo to dał jej naprawdę wiele?
- Muszę wyjść – w zamyśleniu sama nie wiedziała, kiedy wstała z podłogi i ile na niej siedziała. Słowa skierowała do barmana. – Przepraszam, zastąp mnie, odrobię te godziny.
Jasne, że mu się to nie podobało. Jednak ona wyminęła go, wspięła się po schodach i ze swojego pokoju zabrała czarny płaszcz, chyba jedyny, jaki miała i potwornie wyświechtany. Gdy zeszła na dół, William wchodził właśnie do gospody. Wyminęła go dumnym i pewnym siebie krokiem, jakby była samą królową Wiktorią, a nie zwykłą barmanką z jakiejś zaplutej i pełnej podejrzanych typów dziury.
- Proszę za mną, panie Wilde. Znam drogę.
Nie odwróciła się nawet, żeby na niego spojrzeć. Przez cały czas czuła, jakby ktoś żelazną ręką gniótł jej serce. Szła prosto przed siebie, dobrze wiedząc, dokąd zmierza. To była najbardziej ruchliwa ulica w Whitechapel. Nie było mowy, aby nie dziewczyna postanowiła żebrać gdzieś indziej.
Lucy
Coraz częściej słyszał, że życie ludzkie to zbiór przypadków wymieszanych z konsekwencjami czynów (bądź bezczynności) i że okłamują siebie ci, którzy wierzą w rozpisanie losu przez siłę wyższą oraz bezsens brania spraw we własne ręce. Heretyckie serduszko Rendiego było skłonne z tą teorią w większości się zgodzić, choć od jakiegoś czasu musiał przyznać, że potyka się o pewien dziwny zbieg okoliczności. Otóż minionego lata dostrzegł na obrzeżach miasta całkiem nieznajomego pana, dłubiącego coś w ogródku i nie byłoby by w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że Słońce już dawno zaszło i bliżej było do świtu. Rendie uznał, że są na świecie ludzie mający bardziej podejrzane, znaczy się, ekhm, bardziej pilne powody, by znaleźć się tu o tej porze. Starał się więcej o tym nie myśleć, bo to nie pierwsza dziwna rzecz, jaką w życiu chciał przeoczyć... ale nie mógł!
OdpowiedzUsuńJeszcze parę razy całkiem przypadkiem spotykał nieznajomego w równie dziwnych okolicznościach: wpierw nie wierzył, że wzrok go nie myli, potem zastanawiał się już nie nad oczami, a nad psychiką, aż w końcu zaczął podejrzewać, że to jakiś znak albo dusza niemogąca opuścić tego świata. Racjonalna strona jego osobowości wyśmiewała podejrzenia, bo paranormalne zjawiska były wyreżyserowane i zdarzały się tylko na scenie, ale nie mogła też znaleźć lepszego wytłumaczenia. Poza tym miał wrażenie, że również został zauważony. Obiecał sobie: jeśli jeszcze raz zobaczy tego kogoś, zaryzykuje, zmusi się do podejścia i postara rozwiać wątpliwości.
Zabawne, na okazję nie musiał długo czekać...
Nie ma potrzeby, by opowiadać czemu sam szedł akurat tą uliczką wyludnioną z powodu później pory, można tylko wspomnieć, że cieszył się, bo od ciepłego domu dzieliło go tylko parę minut. Przyjdzie, wrzuci coś na ząb i w końcu odpocznie. A może jednak nie? Serce zabiło mu mocniej, gdy rozpoznał sylwetkę rysującą się kawałek dalej. Przystanął i jęknął w myślach. Nie, nie, tylko nie dziś...! Wahał się, co ma zrobić, jakoś wyjątkowo nie miał ochoty na pakowanie się w kłopoty, a coś czuł, że to właśnie zrobi, gdy natychmiast nie zboczy z drogi, z drugiej strony stał tak i nie mógł oderwać od nieznajomego spojrzenia. Cholera, przeklęta ciekawość!
Postawił kołnierz płaszcza, niby chroniąc się przed chłodem i zaplótł ramiona na piersi, powoli podchodząc. Zatrzymał się dopiero parę metrów od tego dziwnego zjawiska, które z tej odległości sprawiało wrażenie zaskakująco materialnego.
R.
Choćby Lucy chciała zapomnieć, nie potrafiła. Chociaż chciała wyrzucić go ze swoich wspomnień, wciąż jej to nie wychodziło – wciąż i wciąż William Wilde gdzieś tam siedział. Nawet wchodząc z zażyłe relacje z innym mężczyzną, wciąż gdzieś się pojawiał. Nie powinna się dziwić. Był pierwszym, któremu tak zaufała – i na którym tak bardzo się zawiodła.
OdpowiedzUsuńPrzez całą drogę milczała, czasem tylko kątem oka, z cholernej ciekawości, zerkała, czy Wilde wciąż za nią idzie czy postanowił unieść się honorem, że jakaś wredna baba się postanowiła rządzić. Ale jednak wciąż za nią podążał, najwidoczniej bardziej zależało mu na nowej dziewczynie niż na własnej dumie.
Lecz dziewczyny nie było w umówionym miejscu. Przez moment przeczesywała jeszcze wzrokiem ulicę, nie wiedząc kompletnie, co takiego mogło się stać. Uciekła? Ktoś ją porwał, skrzywdził? Zabił? Ostatnio przecież tyle słyszało się o napaściach na prostytutki…
Rzuciła tylko Williamowi wściekłe spojrzenie, bo, naprawdę, jego komentarz tutaj był zbędny.
- Zamiast błyszczeć wątpliwym intelektem mógłbyś popytać ludzi czy nie widzieli tej dziewczyny. Może musiała na moment odejść, cokolwiek! Sama też o nią zapytam.
Brak młodej kobiety zirytował ją jeszcze tylko bardziej, a dorzucanie do i tak już rozpalonego pieca było bardzo niebezpieczne w tym momencie.
Tylko od kiedy zrobiła się taka nerwowa?
Lucy