L
U C Y G R A N D W E L S
0 1 . 0 3 . 1 8 6 3 | k e
l n e r k a w B l a c k H o r s e
Jako osiemnastoletnia dziewczyna została sama – bez pieniędzy, bez rodziny,
bez dachu nad głową. Wiedziała doskonale, jak kończą takie dziewczęta jak ona,
szczególnie, że właściciel domu publicznego zarobiłby na niej niemałą sumkę.
Ale nie chciała tak kończyć. Wtedy jeszcze miała szansę wybrać. I wybrała –
mniejsze pieniądze, skromniejsze stroje, ale godne życie jako kobieta.
Kelnerką w gospodzie Black
Horse została tylko dlatego, że
była ładna. Dostała dokładną instrukcję od gospodarza, jak ma wyglądać i jak ma
się ubierać, żeby przyciągać jak najwięcej klientów. Bo rozcieńczonego piwa
można się napić wszędzie, to ona miała sprawić, aby chcieli przyjść właśnie
tutaj. Pożądane przez ogół wiktoriańskiej społeczności jasne włosy oraz dość
sporawy dekolt stały się jej codziennym wyglądem. Ale przecież za to ma co
zjeść i gdzie spać.
Zdaje sobie sprawę, że jej życie bardzo odbiega od marzeń i snów, a z całą
pewnością nigdy się nie zmieni – chyba że na gorsze. Dlatego porzuciła
rozpaczanie po samotności i niedoli, a postanowiła cieszyć się chwilą.
Lubi słuchać – a praca kelnerki dodatkowo sprawiła, że zgromadziła w swojej
pamięci niemało informacji na temat bardzo różnych ludzi. Jeżeli ona czegoś nie
wie, najprawdopodobniej nie wie tego jeszcze nikt. Informatorką jest świetną,
ale najpierw trzeba sobie zaskarbić jej przychylność i choć cień sympatii.
Ewentualnie położyć na blacie stołu ładnie wypchaną sakwę, bo, nie okłamujmy
się, każdy ma swoją cenę.
Uśmiecha się uroczo, puszcza zalotnie oczko, zbyt nisko się nachyli – jest
naprawdę świetną kokietką, a przy tym naprawdę sympatyczną. Przynajmniej do
czasu, kiedy jej się nadepnie na odcisk.
God save the Queen
wątki: Alfie, Nicholas, Rose, Vaugn, William Wilde
Witam w imieniu administracji i życzę dobrej zabawy na blogu. Podobno jaka pierwsza postać taki cały blog, więc mam nadzieję, że jesteś dla nas dobrą wróżbą! :)
OdpowiedzUsuń[ Obowiązek obowiązkiem, ale może lepiej byłoby, gdybyś chociaż odrobinkę chciała przywitać Williama z własnej woli. :D
OdpowiedzUsuńMi też nic nie świta ani nie przychodzi do głowy, może dlatego, że Lucy nie jest jakąś wyrazistą postacią, którą William mógłby spotkać w konkretnej sytuacji. Przynajmniej w karcie nie zawarłaś niczego, z czego mogłabym nam skleić relację, ale doskonale wiem, że Lucy ma wiele do zaoferowania i na pewno zaoferuje to w wątkach! Tyle że mam całkowite zaćmienie (przy okazji świetny film, polecam), także jak na coś wpadniesz, to zgłaszaj się do mnie śmiało.]
W.W
[ Potrafię się domyślić. :D
OdpowiedzUsuńAle masz na myśli coś poważniejszego, czy kilka spotkań dla umilenia czasu? W sumie teraz może być też tak, że Lucy wynajduje na ulicach młode dziewczyny i wysyła je do Wilde'a, skąd nie ma ucieczki.]
[ A więc jest na tyle dobra, by łaskawie spojrzeć na Williama i wierzyć, że u niego będzie im lepiej, niżby miały wpaść w łapska jakiegoś mordercy? Jej wiara w niego jest zadziwiająca! :D
OdpowiedzUsuńAle fajnie, fajnie, mi pasuje, tylko uprzedzam, że W. może nie być tym samym Willem, którego znała, bo kiedy jest się u władzy, trzeba trochę popracować nad odpowiednim wizerunkiem.]
[ Gdybyś była tak dobra jak Lucy i zechciała zacząć...]
OdpowiedzUsuń[ Więcej takich dni poproszę! :D]
OdpowiedzUsuńJego ojciec zwykł mawiać: biedni są winni bycia biednymi . Było to prawdopodobnie ulubione powiedzenie starszego Wilde'a zasłyszane podczas któregoś z licznych wieczorków towarzyskich, jak się później okazało — puenta wypowiedzi wielu elitarnych mieszkańców Londynu. Dzięki tym dwudziestu sześciu literom czuł się złączony z ludźmi, którzy w żaden sposób nie byli złączeni z nim, a afiszując się znajomością sloganu upokarzającego biedotę podczas bywania na salonach z arystokratami, próbował — często bez skutku — zaskarbić sobie ich sympatię.
Przeczuwając klęskę, próbował załagodzić swój wizerunek bogatego prostaka pierworodnym, mając go zawsze przy sobie tak, jak dobry żołnierz ma karabin. Wymuskany do cna, z cylindrem na głowie, młody William nie wyglądał dostojnie ani dorośle, lecz umiał w taki sposób ułożyć wargi, aby przybierały ten przymilny wyraz, który zazwyczaj łechta próżność tych, którzy nic nie umiejąc, osiągnęli wszystko.
Na bakier naturze indywidualisty, dwoił się i troił, by zadowolić poszczególnych członków elity, co w późniejszym czasie odpłacili mu z nawiązką, już nie jako dzieciakowi w za dużym fraku, lecz młodzieńcowi o niemal chorych ambicjach, którego w międzyczasie wydziedziczył ojciec i wyparła się rodzina. Prawdę powiedziawszy, pragnienie posiadania, tak typowe dla większości jego dobrze sytuowanych znajomych, stało się tym spoiwem, za sprawą którego wniknął głęboko w kręgosłup wyższych sfer i ukontentowany biegiem dotychczasowych wydarzeń, nie zamierzał opuszczać wygodnego miejsca tuż u szczytu władzy.
Samej władzy miał oczywiście niewiele, czym było bowiem stado prostytutek i kilkunastu chłopców na posyłki? Nie musiał się nawet wysilać, aby siła robocza pracowała — sama rwała się do zarabiania, bo nie dość, że klientów nie brakowało, to w dłoniach pana Wilde'a w wyznaczonym terminie nie miała prawa nie pojawić się umówiona zapłata. Swoim ulubionym prostytutkom, przeważnie tym, których inteligencja była w stanie go zadziwić, dorzucał różnorakie bonusy w postaci rarytasów ledwo dostępnych na rynku, a one w podzięce mogłoby skoczyć dla niego nawet i w ogień; taki był dobry, taki życzliwy, a do tego taki przystojny!
Marzyło mu się więcej, więcej i więcej. Kapitał rósł, ale pieniądze nigdy nie miały tak wielkiego znaczenia, jak sprawowanie rządów może nie nad całym Londynem, a przynajmniej nad jego malutką cząstką. East End był celem idealnym, doskonałą maszyną do robienia pieniędzy, choć na tyle biedną, że ludzie umierali na ulicach. Realizację planów zaczął od domu publicznego, nie mając zamiaru na nim skończyć, lecz przez jakiś czas rozszerzać jego wpływy i zatrudniać większą liczbę pracownic.
Kobiety upadłe nie spadały jednak z nieba. Wrodzone zalety nierzadko ułatwiały mu rekrutowanie, aczkolwiek niektóre z nich były uparte, on z kolei nie miał czasu na nagabywanie. Nie mógł być również wszędzie i przemierzać Londynu wzdłuż i wszerz, obowiązki zmniejszyły jego krąg poszukiwań do niezbędnego minimum niezadowalającego go w żadnym stopniu.
Z tego względu wyruszył w podróż do pewnej gospody, zasiadł przy stole i zdjął cylinder. Ciemne włosy miał gładko wystylizowane na modłę współczesności, twarz bladą bez cienia zarostu.
— A czy ja mogę przyjąć moje? — zapytał grzecznie, nawet na nią nie zerkając. Bo gdyby tylko spojrzał, może znów stałby się Willem, a przecież nie mógł być nikim innym, jak tylko panem Wilde'm.
[Jako jedyna kobitka na blogu Lucy pewnie jest rozchwytywana – zobacz, jak idealnie trafiła: istny raj dla kobity wśród Tomów Hardych i innych przystojnych (ale nie tak, jak on) panów. : D Cześć! Dziękuję za powitania i miłe słowa, Lucy jest bardzo ciekawą postacią – informatorka, no-no-no. Pewnie Alfie ma ją na oku, bo Alfie wie wszystko, chociaż, jeśli zechcesz, może przy niej stracić rezon. Bo z Heath’a to poczciwiec jest w sumie i potrzebuje ciepła oraz miłości. Jeśli chciałabyś – panna Grandwels mogłaby wykorzystać swoje zdolności na nim i stanowić poważne zagrożenie dla jego gildii, przy czym on traktowałby ją jako powierniczkę sekretów i kogoś, komu może zaufać. Co za tym idzie – jak zresztą wspominałaś – nie brałby jej tak do końca na poważnie. (: ]
OdpowiedzUsuńH. B. vel ALFIE
[Albo gdzieś wybyli, w końcu sobota :)
OdpowiedzUsuńRównież witam i Carina bardzo chętnie będzie kontaktem Lucy. Może nawet zrobiłybyśmy z nich jakieś lepsze koleżanki, które sobie pomagają? Carina potrzebuje jakichś przyjaznych dusz w Londynie, gdyż jest tu dopiero od paru miesięcy i wciąż czuje się trochę obco w mieście :)]
Carina
Przez dłuższy czas przyglądał się kartce, oceniająco, chcąc wyłonić z ruchu kresek twarz dziewczyny, którą była albo jej gwarancją przyszłości, albo czynnikiem mającym zaprzepaścić lepsze życie. Do wtóru opisu panny Grandwels kiwał głową i wydawało się, że nie mruga, gdy w jego głowie ścierały się ze sobą obliczenia ewentualnych kosztów. W East Endzie nie było drogo, lecz nikogo i tak nie było na nic stać, więc często zapominało się, że pod grubą warstwą brudu może kryć się nieoszlifowany diament. Aczkolwiek i woda, i mydło na przestrzeni ostatnich miesięcy stały się przywilejem, a on pragnął mieć pewność, że nie marnuje ich nadaremno.
OdpowiedzUsuń— Dziewica? — upewnił się jeszcze, nim włożył świstek do wewnętrznej kieszeni marynarki. Nie łudził się jednak, że dziewczę znalezione na ulicy, co więcej, same pchające się w jego ramiona, będzie mogło chociażby przez chwilę stać się najbardziej rozchwytywanym towarem na rynku ciał.
Miał już zamiar się zbierać, aliści po wzmiance na temat prośby pozostał na miejscu. Westchnął głęboko, jakby wielki ciężar spoczywał na jego klatce piersiowej, po czym spojrzał jej prosto w oczy.
Znowu miał dwadzieścia jeden lat. Wiatr łopotał połami włożonego przezeń płaszcza, w kieszeni dźwięczały zagarnięte tam chyłkiem kosztowności. Londyn nigdy wcześniej i nigdy później nie zdawał się mu być miastem o natężeniu upodlenia tak ogromnym, jak tamtego pamiętnego wieczoru, w którym został zmuszony do opuszczenia rodzinnego domu. Było to odejście ostateczne, gdyż nie widział więcej swej matki ani swego ojca, ale wówczas wszystko uchodziło za tymczasowe na podobieństwo snu, który rozmyje się wraz z nastaniem poranka.
Błąkał się w tę i z powrotem, jak długie i szerokie są londyńskie ulice, nie do końca wiedząc, co począć w tej niespodziewanej sytuacji. Miał do kogo się zwrócić, jednakże wpierw musiał wystosować odpowiednią wiadomość i z nagła okazało się, że potrzebuje zaledwie kartki papieru i atramentu. Znalezienie ich w pobliżu okazało się jednak niemożliwością.
W ten właśnie sposób, zmęczony ponad miarę, znalazł się w przypadkowym barze, zajmując przypadkowy stolik. Przypadkowo twarz samoistnie opadła mu na brudny blat, równie przypadkowo skleiły się powieki. Takoż przypadkowo zapadł w drzemkę, a obudził go przypadkowy głos. I kiedy w końcu rozwarł powieki, to przypadek sprawił, że natknął się wprost na jej roziskrzone spojrzenie.
— Coś się stało?
[Przyznaję otwarcie – nie mamy do siebie szczęścia. Ani z kreowaniem postaci ani ze zgraniem do wspólnego pisania. No proszę Cię tutaj – połączenie Lucy z Vaughnem jest wręcz banalne! Widzę na to aż trzy opcje :D]
OdpowiedzUsuńVaughn Aldridge
[Nie, spokojnie, to nie był sarkazm :D Zdarza mi się, że nie wiem jak połączyć naszych bohaterów, ale w tym przypadku sprawa jest dla mnie prosta:
OdpowiedzUsuń1. Lucy może być dla Albridge'a informatorem. Nie powinna mu ufać, bo wcale nie jest stąd, ale przypuszczam, że okazanie sygnetu Bractwa wystarczyłoby, oczywiście w zamian za coś.
2. Dla okultystycznego Bractwa mam też pewne niechlubne zajęcie poza zabawą w poszukiwania alchemicznych głupot, recept na wieczność, ale również rzadkich, bo rzadkich, ale jednak nie wychodzących na światło dzienne – morderstw okultustycznych. Może nawet do późniejszych naukowych, zamkniętych badań.
3. Mogą się równie dobrze spotkać w gospodzie tuż po jakimś wydarzeniu, przypadkowo.
4. Można też pójść w innym kierunku – załóżmy, że wspominą ciemnowłosą kobietę Lucy zna. Teraz jest kilka opcji. Obie się przyjaźnią, ale ta zniknęła. Dobra, niech stracę – nowy doktor będzie się za nią uganiał aż miło, ale wtedy jedynym punktem jest właśnie Lucy, która o dziwo nic nie chce mu powiedzieć. Inną możliwością jest to, że kobiety ze sobą rozmawiają. Zaradna ciemnowłosa zbiera informacje i znika czy coś w ten deseń. Tutaj też pewnie Vaughn przyszedłby dowiedzieć się czy ją widziała i tym podobne, bo ta nie dawała przez parę dni znaków życia.]
Vaughn Altridge
[Jestem niepoprawnym nocnym markiem. :)
OdpowiedzUsuńAbberline jest genialną postacią i strasznie się cieszę, że mogłem go przejąć. W takim razie zgłaszam się po wątek. To co? Lucy miałaby jakieś ciekawe informacje związane z Polly lub z nocą kiedy popełniono morderstwo?]
Frederick Abberline
[Zawsze można ją wpleść w przyszłą część historii - może znać którąś z późniejszych ofiar. Na przykład początkowo może nie chcieć współpracować, ale potem jak sprawa zacznie się robić coraz poważniejsza to stwierdzi, że jednak ma coś więcej do powiedzenia.
OdpowiedzUsuńMogliby się znać. Abberline służył na Whitechapel od 1873 do bodajże 1886, więc kiedyś mógł w jakiejś sprawie spotkać Lucy - czy to wcześniej jako nastolatkę, czy później. To już jak wolisz.]
Frederick Abberline
[Przy czym biorąc pod uwagę czas na blogu i to jak początkowo wyglądało śledztwo, prędzej by zagadnął Lucy nieoficjalnie, bo może akurat coś ciekawego wie.
OdpowiedzUsuńMożemy zrobić tak, że skoro kojarzą się jako tako z przeszłości, to może nawet kiedyś Abberline jakoś pomógł Lucy lub wyciągnął ją z jakiś kłopotów, przez co ona mogłaby go postrzegać w stylu - "co prawda policjant, ale porządny człowiek". I chociaż oficjalnie nie ma mu nic do powiedzenia to czasem, po cichu w ramach podziękowania, coś tam by mu powiedziała o tym co wie lub czego się dowiedziała. Teraz chyba nic lepszego mi do głowy nie przyjdzie, bo powoli się zbieram spać. :)
Byłoby mi miło. ;)]
Frederick Abberline
[Bez pośpiechu - ja i tak już uciekam i będę dopiero jutro wieczorem. (Dobrze - należę do blogowej męskiej mniejszości ;))
OdpowiedzUsuńMnie to jak najbardziej pasuje - możemy im dać takie powiązanie. Będzie ciekawie. :)
To w takim razie ja się zbieram - dobrej nocy i do spisania.]
Frederick Abberline
[Carina przez kilka pierwszych dni wałęsała się po Londynie w poszukiwaniu pracy i zapewne mogła dotrzeć do gospody, w której Lucy pracuje. Kobieta mogła jej pomóc, gdyż Carina nie miała przy sobie żadnych pieniędzy i nic do jedzenia. Ponad to, mogła też podsunąć jej nazwę domu publicznego Primrose, gdzie Carina w końcu znalazła pracę :) Vissotto mogła chcieć się jakoś odwdzięczyć, więc pierwsze zarobione pieniądze chciałaby oddać Lucy, ale ta zaproponowałaby, że Carina mogłaby się odwdzięczyć w inny sposób i być właśnie jej kontaktem :)]
OdpowiedzUsuńCarina
[Witaj, moja droga.
OdpowiedzUsuńPołączenie samotnego patologa i ślicznej kelnerki? Albo mam zboczenie zawodowe - chociaż nie mam zawodu - albo jest to najbardziej oczywiste połączenie - a przynajmniej dla mnie. Co ty na to:
Samotny mężczyzna, ubrany w czarny płaszcz przemieszcza się po prawie pustych ulicach. Następnie wstępuje do jedynego otwartego baru w całym Londynie i prosi o coś do jedzenia. Potem, kiedy przedstawia się i ogólnie Aaron zachowuje się jak na dżentelmena, prowadzą luźną konwersacje. Ona się śmieje, on patrzy na nią. Wokół czuć nić porozumienia. Piękna kelnerka zamyka bar, a pan Black proponuje jej towarzystwo w czasie powrotu do domu.
Oczywiście wpleć co zechcesz. Mogę przyjąć twój wątek, jeżeli ten wyda ci się niezbyt sensowny. Ciekawi mnie to co zrobiłaby Lucy, gdyby odkryli wspólne cechy - jeśli wiesz o co mi chodzi.]
Aaron
[Hej i dziękuję :D Śliczna kelnerka, już ją widzę jako inspirację i muzę Nicholasa. Co ty na to? Spotkają się gdzieś, będzie podejrzenie o śledzenie Lucy przez Nicholasa, a ten tylko chciałby uprzejmie spytać, czy ta zostanie jego "modelką" przy nowych lalkach z porcelany :)]
OdpowiedzUsuńNicholas
[Hmm, a może by tak Carina wracała po nocy do domu, ale czuła, że jest przez kogoś śledzona? A że po drodze mieszkałaby Lucy, postanowiłaby do niej wstąpić z prośbą o przenocowanie, gdyż się boi? :)]
OdpowiedzUsuńCarina
[Spokojnie, kochana, zaraz coś się wymyśli. Może spodoba ci się taki scenariusz:
OdpowiedzUsuńSamotny mężczyzna, ubrany w czarny płaszcz przemieszcza się po prawie pustych ulicach Londynu. Nagle z oddali słyszy kobiecy krzyk. Zmierzając w tamtym kierunku, napotyka grupę mężczyzn próbujących zrobić niecne rzeczy z piękną kobietą. Mężczyzna rusza do akcji. I tutaj są obijane mordy, zmaltretowane ciała, nieprzytomne gagatki z zwisającymi spodniami u nóg. A potem, Aaron niczym dżentelmen zarzuca kobiecie na ramiona płaszcz, okrywając nagą klatkę piersiową. Biorąc ją na ręce zanosi do swojego domu, by ta odpoczęła i opowiedziała mu całe zdarzenie. Potem wszyscy idą w lulu, a ty jako bardzo kreatywna dziewczyna na pewno wymyślisz coś co mogłoby ubarwić początek historii i najlepiej całą resztę. Jako kulturalny facet, Aaron nie przywykł do czegoś takiego i pomimo protestów kobiety zabiera ją do siebie, więc prawdopodobnie nie zdziwi się słysząc obelgi od pięknej kelnerki. No chyba, że ty masz jakiś pomysł.]
Aaron
[Chodziłoby mi o to, że Lucy dawałaby Alfiemu parę godzin ze swojego życia – pewnie również na uciechy fizyczne, ale głównie celem tego, aby mógł się wygadać. Przychodziłby do niej (nigdy do niego), paliłby papierosa w łóżku i gadał, a ona skrupulatnie notowałaby to w swoim Pałacu pamięci. W zasadzie to pomyślałam, że ktoś mógłby ją nająć, żeby wyciągała od Bonduranda jakieś informacje i z czasem pojawia się mały problem: on gada o sobie, o żonie i dzieciach, o tym, jak cierpiał w USA, ale nie o interesach. Coś takiego… Nie wiem w sumie. ;c]
OdpowiedzUsuńA.
[Jest ok, postaram się niedługo wziąć za odpis. :)]
OdpowiedzUsuńFrederick Abberline
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń[Dziękuję za powitanie...
Usuńale nie wiem czy jest sens, aby zaczynać wątek z postacią, którą się kompletnie nie kojarzy.
Mała rada ode mnie]
Aaron K.
[Coś zaraz wymyślę. Niech ta zaradna i sprytna panna nazywa się Magnoly, bo Marigold brzmi cienko. Powiedzmy, że wybranka jego serca to osoba zajmująca się drobnymi kradzieżami, która para się w zasadzie różnymi, podejrzanymi zajęciami. Jednakże jej zniknięcie/wyjazd byłby spowodowany najpewniej sprawami czysto rodzinnymi lub udziałem w większej akcji. Ewentualnie groziłoby jej niebezpieczeństwo. Jak coś mi umknęło to krzycz, jak nie to reszta zostaje dla Ciebie c;]
OdpowiedzUsuńVaughn Aldridge
[Uwielbiam zdjęcie, które twa pani ma w karcie <3 Z pomysłem troszkę słabo, bo nie bardzo wiem jak tutaj zetknąć postać ;c]
OdpowiedzUsuńThomas
— Nie będę kłamał — zaczął, zbierając się do wyjścia. — Życie nigdy nie jest łaskawe, ludzie tym bardziej. Mogę jej zaoferować dach nad głową, jedzenie i zapłatę, ale nic ponadto. Jeżeli żyje na ulicy od dłuższego czasu, Primrose będzie dla niej niczym raj utracony, o to nie musisz się martwić. Zmartwienie nieść powinno ci raczej to, jak taka młoda, niebrzydka, a na dodatek niedoświadczona dziewczyna nauczy się być do dyspozycji kilka razy dziennie. — Zacisnął usta. — Częstokroć nawet i kilkanaście. Niektóre są za wrażliwe i z trudem znoszą ciężką pracę, w której rzadko można dopatrzyć się satysfakcji. W głowie im ucieczki, a ja mam żelazną rękę. Nie dbam o to, że ledwo wyrosła i nie zna świata. Chcesz dać jej na chleb? Uświadom tę biedne dziewczę, że ode mnie nie można odejść.
OdpowiedzUsuńParadoksalnie, naprzeciwko siebie miał dowód na błędność tego stwierdzenia. Oddychający, myślący powód, któremu włos nie spadł z głowy, nie licząc prawdopodobnie złamanego przed wieloma laty serca. Do końca nie był pewien, czy to ona odeszła od niego, czy to może on odszedł od niej, aczkolwiek istotne okazało się jedynie to, że ich drogi w pewnym momencie się rozeszły. Nie było łez, nie było czułych słów, nie było nawet pożegnania — kiedy człowiek się żegna, zdaje się, że nie ma już odwrotu.
Zdjął niewidzialny pyłek z marynarki i postanowił, że nie będzie o tym ponownie rozmyślać. Powinien zająć umysł bieżącymi sprawami. Dom publiczny sam się nie poprowadzi, takoż zysk sam się nie podliczy. Na do widzenia kiwnął jej głową, zupełnie przemilczawszy kwestię odnalezienia dziewczyny, jednakże im więcej kroków postawił w stronę drzwi, tym mniej chciało mu się odchodzić.
— Zbieraj się! — zawyrokował nagle, odwracając się tyłem do drzwi. — Znajdziemy ją jeszcze dziś.
Nicholas podniósł lekko głowę do góry, przyglądając kotłaszącym się, ciemnym chmurom. Zapowiadało się na deszcz - miał nadzieję jednak, że do tego nie dojdzie. Nie dlatego, że nie lubił deszczu, po prostu miał przy sobie zbyt cenny "ładunek", jeśli mógł to tak określić. Skromna, zniszczona skórzana torba, zupełnie nieprzystająca dżentelmenowi, kryła w sobie ogrom szkiców, które lalkarz wykonywał po drodze, na swoich niezwykle inspirujących spacerach. Szkicował wszystko, co go zaintrygowało i mogło pomóc w stworzeniu kolejnego dzieła. Zapisywał to, co zauważył zbierając wszystko w jedno miejsce. Później, gdy wracał do pracowni, wyrzucał wszystko z torby i przyglądał się kartkom bardzo uważnie. Niedługi czas później powstawało wszystko to, co dało się zobaczyć w sklepie "Niezwykłe Lalki Moynahana".
OdpowiedzUsuńChoć wydawałoby się, że szara masa East End absolutnie nie jest inspirująca to nic bardziej mylnego. Wszystko mogło się przydać, trzeba było tylko umieć patrzeć, a dokładniej - obserwować. Nawet takie Whitechapel kryło w sobie niesamowite osobowości.
Nicholas wędrował już dwie godziny, jak powiedział mu kieszonkowy zegarek. Powinien wracać do pracowni i przygotować szkice na kolejne kilka dni. Choć częstokroć lalek było pod dostatkiem i nie schodziły one tak szybko to lalkarz chciał zapełnić czymś dni. Być może dojść do jakiejś innowacyjnej myśli, która zmieniłaby jego skromne przedsiębiorstwo. Może... Zacząć w końcu kreować twór idealny?
Nie... Do tego potrzebował czasu, pomyślunku i czegoś więcej niż prostego szkicu. Nie, to wymagało zdecydowanie większego wysiłku i konsultacji - delikatnych i wyważonych. Coś powolutku zaczynało działać, ale ile to jeszcze mężczyźnie zajmie? Rok, dwa lata? Dziesięć?
Moynahan, pogrążony w myślach, nawet nie zauważył jak doszedł pod targowisko Spitalfields, które jak zwykle tętniło życiem i wrzawą charakterystyczną tylko dla siebie. Ludzie przechodzili między stoiskami, targując się i kupując potrzebne wiktuały. Nicholas złapał się na tym, że on również powinien pomyśleć o czymś na obiad. Jego posiłki były stosunkowo skromne i nieczęste - nie miał czasu jeść, gdyż wszystko poświęcał swej sztuce.
Chciał już odwrócić głowę i iść dalej, gdy nagle, zza tłumu zauważył coś interesującego. A raczej kogoś.
Szeleszcząca skromniutką sukienką po brukowanym chodniku dziewczyna, krzątająca się z koszykiem między poszczególnymi stoiskami. Jasne pukle podskawiwały frywolnie z każdym kolejnym krokiem, a jej delikatna i nader śliczna twarz wyglądała jak z bajki. Niesamowite, jakie to piękno potrafiło się skryć w uliczkach East End. Nicholas zamrugał kilak razy, by upewnić się, że to nie sen, a rzeczywistość. Jakby zupełnie naturalnie w głowie lalkarza zaświtała myśl w jakim materiale uchwycić piękno dziewczyny, którą właśnie zauważył. Dobierał barwy farb, gatunek porcelany, a nawet strój w jaki ubrałby potencjalną lalkę. Tematyki przewijały mu się w myślach niczym szalone, gdy zupełnie nieświadomie lalkarz podążył za tajemniczą kobietą, która znikała mu w tłumie. Chciał się jej przyjrzeć jeszcze sekundę, krótką chwilę, by zapamiętać jak najwięcej. Potrzebował tego.
Jak w amoku Moynahan szedł w pewnej odległości za dziewczyną, nerwowo stawiając kroki. Palce świerzbiły go, by wyciągnął kartkę i węgielek. Dziewczyna była jednak zbyt szybka. Nicholas nie zauważył nawet kiedy trafił pod jakąś gospodę. Szyld głosił "Black Horse". Moynahan skądś znał to miejsce, ale czy teraz to było istotne?
UsuńDziewczyna zniknęła, a mężczyzna wszedł do środka. Uderzyła go duszna atmosfera o charakterystycznym, ale nie nieprzyjemnym zapachu. Stoliku były zapełnione, barman obsługiwał przybyłych. Do uszu wciąż otępiałego lalkarza dochodził gwar rozmów i plotek, wieści o tym co dzieje się na ulicach w dzisiejszych czasach. Nie zawracał sobie jednak głowy póki co sprawą morderstw, jakkolwiek dziwnie i naiwnie by to nie brzmiało.
Odetchnął lekko, trzymając dłoń na torbie. Postanowił poczekać chwilę, może to nie był sen.
Moynahan usiadł w ciemnym kącie, przyglądając się uważnie sali. Czekał.
Bo co innego mógł zrobić?
Nicholas
[Muszę przyznać, że moja własna wizja Doyle'a zmieniała się diametralnie ze trzy razy w czasie pisania karty, ale ostatecznie jestem z niej całkiem usatysfakcjonowana i mile połechtana że jednak komuś przypadają do gustu moje wypociny. A za powitanie ślicznie dziękuję. .3.
OdpowiedzUsuńChęci znajdą się zawsze, szczególnie na wątek z tak uroczą panią, ale z pomysłem może być gorzej. Jak wspominałam w karcie, lepiej idzie mi zaczynanie niż wymyślanie, a choroba dodatkowo zmniejsza wydolność moich szarych komórek. :/ ]
Arthur
[Ja także współczuję. Choroba w okresie największego życiowego zapieprzu to najgorsze co może się trafić. :c
OdpowiedzUsuńOkej, podoba mi się pomysł. Arthur co prawda przeważnie kursuje tylko na trasie dom-praca-wydawnictwo-dom, ale można by było założyć, że Stoker wyciągnął go kiedyś do pubu, poznali się z Lucy i od tamtej pory pisarzyna bywa w lokalu zdecydowanie częściej. ;>
A żona mogłaby go nawet w pewnym momencie zacząć podejrzewać o zdradę. Bo jak to tak, przedtem siedział grzecznie w domu albo w pracy, a teraz się wymyka do jakichś pubów, coś musi być na rzeczy. Tak, tu wkracza logika typowej mężatki, do tego będącej w pierwszej ciąży, więc użycia jej postaci do dramy raczej nie przepuszczę. XD]
Arthur
[Zaczęcie chętnie przyjmę, ale katar właśnie wypalił mi nos i mózg, więc zostawię to sobie na jutro, kiedy przynajmniej będę ogarniać gdzie jest który klawisz, jeśli ci to nie przeszkadza.]
OdpowiedzUsuńArthur
[Dziękuję za miłe powitanie! :D
OdpowiedzUsuńLucy jest za to bardzo realistyczna, w odróżnieniu od mojej Ellie i tym bardziej jestem chętna na wątek :D Ciekawie ją opisałaś i wpasowałaś w realia. Wydaje mi się, że dobrze by się dogadywały ;) Tym bardziej, że obie panie lubią dużo wiedzieć i dzielić się informacjami za opłatą, więc mogłyby coś razem wykombinować :D]
Fenella
[Tu też przepraszam za opóźnienie, jakoś tak nie potrafiłam się wczoraj do niczego zebrać w sobie. :c]
OdpowiedzUsuńTo był chłodny, ponury wrześniowy wieczór, jeden z tych, w które wszystko, na co człowiek ma ochotę, to zaszyć się przed ciepłym kominkiem z filiżanką parującej herbaty i dobrą książką. Ale Arthur zawsze zdawał się nieco wyróżniać. Był przecież artystą, nie mógł we wszystkim przypominać przeciętnego obywatela.
Pierwsze krople deszczu uderzyły o chodnik kiedy wciąż był jeszcze daleko od domu. Mieszkał na tyle blisko szpitala, by nie musieć niepotrzebnie wydawać pieniędzy na woźnicę i jego cenny czas, a spacer zawsze dobrze mu robił. Londyn może nie mógł pochwalić się specjalnie czystym powietrzem, ale jednak przejście się ulicami było miłą odmianą po całym dniu siedzenia w czterech ścianach gabinetu.
Mężczyzna przystanął na chwilę, zadzierając głowę i wpatrując się w ciemne niebo z zaskoczeniem, zupełnie jakby widział je po raz pierwszy w życiu. Parę kropli spadło mu na twarz. Pada? Nawet nie zwrócił uwagi na chmury.
Deszcz powoli przybierał na sile, a do Arthura szybko dotarło, że jeśli zaraz się gdzieś nie schowa, to przemoknie do suchej nitki nim wróci wreszcie do domu. Black Horse było dość oczywistym wyborem, biorąc pod uwagę fakt, że znajdowało się praktycznie tuż za rogiem ulicy, na której właśnie się znajdował.
Ciepłe wnętrze zawsze działało na niego w pewien sposób uspokajająco. W gospodzie pojawił się po raz pierwszy parę lat temu, namówiony przez Brama Stokera na obiad towarzyski z nim i paroma jego znajomymi, i od tamtego czasu pojawiał się w niej dość często. Niekoniecznie po to, by zostawiać pieniądze właścicielowi.
Bardziej dla Lucy.
Chyba zawsze dobrze mu się z nią rozmawiało. Była inteligentna, zabawna i potrafiła poprawić mu humor nawet w tych najczarniejszych chwilach, kiedy nie potrafił pomóc mu ani psychoanalityk, ani szklaneczka czegoś mocniejszego. Spokojnie mógłby uważać ją za przyjaciółkę, i chyba nawet tak właśnie było.
Dzwoneczek na drzwiach brzęknął cicho, kiedy wsunął się do środka. Zdjął znoszony już nieco płaszcz, uśmiechnął się niemrawo do pozdrawiającego go mężczyzny o znajomej twarzy, i z miejsca skierował swoje kroki ku wolnemu stolikowi, rozglądając się po sali za znajomą twarzą kelnerki.]
Arthur
[Fakt – może być tego sporo. W takim razie uderzaj tutaj: 7765869. : D I przepraszam za opóźnienia, ale sesja w tym oku zaskoczyła studentów. ;c]
OdpowiedzUsuńAlfie
[Witam, witam! Bardzo możliwe, że gdzieś podskórnie nie chciałam zrobić z niej stuprocentowej altruistki, tylko dodać jej trochę ciężkiej pracy. Pretensje zatem to chyba za dużo powiedziane, bardziej żal o to, że tak wszystko się potoczyło. Mimo wszystko mam nadzieję, że wyszła dość ludzko :D Hm, ja chyba mam pomysł, ale nie wiem na ile bezinteresowna jest Lucy ;) Mogły poznać się te parę miesięcy temu, gdy Rose dopiero co pochowała siostrę i przyszła do Black Horse z dzieckiem, zmoknięta, zapłakana i zziębnięta. Może Lucy uśmiechnęłaby się do właściciela po ciepłą zupę i możliwość przenocowania gdzieś na sienniku w którejś kanciapie w gospodzie? Teraz, jak Rose trochę się ogarnęła mogłaby przyjść i chcieć zapłacić Lucy za tamtejszą pomoc, co o tym myślisz?]
OdpowiedzUsuńRose
[Ten zbieg zawodów był zupełnie niezamierzony! Przyszedłem, nie czytałem kart tylko zabrałem się za pisanie swojej. Dopiero komentarz Nicholasa zwrócił mi na to uwagę. Jestem gotowy stworzyć postać od nowa, ale Nicholas chyba się nie zezłościł, więc może da się nawet tę sytuację wykorzystać na plus. A co do braku twarzy, to jest to specjalny zabieg. Po pierwsze wygląda bardziej tajemniczo, a i według mnie klimatycznie. Poza tym, i to jest główny powód, pan, który mi się spodobał w roli Redniego, nie pasuje wiekiem do samej postaci. Wątpię, by miał 39 lat... ba, by miał 29, pewnie bliżej mu do 19. Zawsze możesz sprawdzić, jak wygląda Maciek Büdek i wyobrazić go sobie o 20 lat starszego!]
OdpowiedzUsuńR.
[Chyba ten z Instagrama, ale pewności nie mam, bo sam znam go tylko z teledysku, którego użyłem do stworzenia gifów do karty.
OdpowiedzUsuńPisać, taktak! Pewnie. Myślę nad punktem zaczepienia i, hm... jeśli by zakładać, że nasze postacie się nie znają i to dopiero przed nimi, to przychodzi mi do głowy parę sytuacji, na przykład takie coś: zakład Rendiego bierze udział w kiermaszu, bo od dawna nie wiedzie im się dobrze, a szkoda przegapić takiej okazji do pokazania, że w ogóle istnieją. Czy Lucy zwróciłaby uwagę na lalkę, która wygląda łudząco podobnie do niej? Zaskakujący zbieg okoliczności, bo nawet suknia byłaby jak miniaturka tej, którą kobieta przywdziewa, gdy pracuje.]
R.
[Och, szlag, to takie frustrujące z tą zbieżnością, no... Grrr... No ale... postaram się zmienić zawód, ale zrobię to, że tak powiem, fabularnie, jako element rozwoju postaci. A co do pomysłu, to Ren z każdą lalką wzoruje się na jakiejś kobiecie, więc bardzo prawdopodobne, że w końcu któraś by siebie rozpoznała. No i on zajmuje się przede wszystkim formowaniem wszelkiego rodzaju mas, bo zakładałem, że jest po prostu plastykiem takim wiesz, od form przestrzennych.
OdpowiedzUsuńCzyli rozumiem, że pomysł pasuje? Chcesz zacząć, czy ten zaszczyt przypadnie mi?]
R.
[Ach, to gg... no dobrze, chociaż zwykle jestem tajny i poufny... 15718666]
OdpowiedzUsuńR.
[ Dziękuję za miłe słowa! :)
OdpowiedzUsuńCo do koła gospodyń wiejskich - zapewne w innym miejscu, czasie i życiu z pewnością by im się to udało :D ]
Ser
Nicholas rozglądał się dookoła, pozwalając zdjąć czarny, znoszony płaszcz i szalik, który zrobiła dla niego krawcowa z którą współpracuje. Na jego gust gospoda nie wyróżniała się niczym szczególnym, ale była ciepła i zadbana. Ludzie siedzieli i dzielili się najnowszymi plotkami, kilku dżentelmenów siedziało nad talerzem zupy czytając przy okazji gazetę, a niektóre kobiety wymieniały spostrzeżeniami dnia dzisiejszego. Znalazło się też tu kilku typków spod ciemnej gwiazdy, ale ci siedzieli w swoich kątach i łypali na każdego spod byka. Moynahan odwrócił wzrok, skupiając się na rzeczach ważniejszych.
OdpowiedzUsuńGdzie zniknęła ta tajemnicza kobieta? Nie widział jej wśród jedzących gości, więc może była z obsługi? Może to córka barmana stojącego za drewnianą ladą.
Może... Miał nadzieję, że ją tutaj spotka. Siedzenie bezczynne w gospodzie, nic nie zamawiając, nie jest zbyt uprzejme wobec właścicieli. Nicholas postanowił jednak czekać, może ktoś do niego podejdzie, a i on skorzysta z dań oferowanych tutaj.
Lalkarz wyciągnął z torby szkicownik oraz niewielkie, podróżne pudełko z ołówkami. Były idealnie zastrugane. To jedno z jego wielu dziwnych zaburzeń - niezależnie jak intensywnie i ile by rysował, ołówki zawsze na koniec musiały być idealnie, symetrycznie zastrugane. Inaczej dziwna myśl i niepokój tkwiły w umyśle Nicholasa niczym cierń. Było to dziwne, ale może to kwestia przepracowania?
Nieistotne.
Moynahan wyciągnął jeden ołówek i wygładził dłonią powierzchnię szarawego papieru. Chciał przelać na papier choć część tego cudownego widoku jaki dzisiaj ujrzał. Móc narysować choć podstawę. Jego wyobraźnia była potężna i jeden obraz potrafił utrzymywać w umyśle bardzo długo, ale lubił rozplanowywać wszystko na papierze.
Zaczął od subtelnej figury dziewczyny, którą ujrzał. Potem twarz i jej misterna, ale naturalnie ułożona fryzura, czesana wiatrem. Miała na sobie prostą sukienkę i...
Nicholas podniósł głowę słysząc głuchy dźwięk na stole. Szybko zabrał szkicownik, jakby zaraz miało zbrudzić go jakieś niefortunnie rozlane piwo. Jego spojrzenie zetknęło się z ostrym i nieznoszącym sprzeciwu wzrokiem...
- To ty - powiedział cicho, nim dziewczyna rozpoczęła swoją przemowę. Patrzył na nią bez przerażenia, po prostu zauroczony każdym ruchem mięśni na jej ciele. Wszystko współgrało z sobą idealnie.
Dziewczyna oskarżało go o łapanie jej w jakimś ciemnym zaułku. Cóż, biorąc pod uwagę to co ostatnio działo się na mieście... Wcale jej się nie dziwił. Mógł ją przestraszyć, gdy z takim uporem śledził ją aż od targowiska.
Musiał to sprostować i to szybko.
- Nie, ja... To nie tak. Przepraszam, nie chciałem pani przestraszyć - wstał, odkładając szkicownik na drewniany stół. Ukłonił się nisko i uśmiechnął krótko, przepraszająco. Poprosił ją miękkim gestem, by usiadła - Wszystko wytłumaczę, proszę.
Nicholas usiadł po chwili patrząc na kelnerkę, która nadal chyba powątpiewała, czego taki mężczyzna jak on może od niej chcieć. Może znowu ktoś przyszedł z niej drwić lub próbować porwać dla swoich własnych fantazji?
UsuńCóż... W tym drugim było dość prawdy, ale Nicholas nie chciał jej absolutnie urazić.
- Nie chciałem pani zrobić krzywdy. Nazywam się Nicholas Moynahan. Jestem lalkarzem, mam pracownię na granicy East End - przedstawił się szybko, obejmując dłońmi szkicownik, jakby chciał jej coś pokazać - Zauważyłem panią na targowisku Spitalfields zupełnie przypadkiem. Przepraszam za śmiałość własnych słów, ale... Zachwyciła mnie pani. Pani spojrzenie, pani twarz, pani ruch... To wszystko jest idealne, magiczne, przypomina marzenie artysty. Wyglądała pani cudownie, nawet teraz, gdy patrzy na mnie pani tak ostrym wzrokiem. Jest pani niesamowita, ma idealną aurę. Szlachecką, bogatą... Niesamowitą.
Nicholas zauważył, że mówi nieskładnie. Poprawił się na krześle, uśmiechając do siebie.
- Przepraszam, brzmię jak wariat albo tani podrywacz. Przepraszam, nie chcę pani urazić. Po prostu podążyłem tutaj za panią, by móc zapamiętać każdy szczegół pani postaci. Chciałbym stworzyć lalkę na pani podobieństwo, ideał godny najlepszych artystów. Jest pani perfekcyjnym do tego "szablonem", przepraszam, że tak przedmiotowo to nazywam.
Spojrzał na kobietę miło i grzecznie.
- Nie chciałem pani wystraszyć to wszystko - wziął kartkę i pokazał szkic kobiecie - Chodzi mi tylko o pasję.
Nicholas
Dla Rose nie było nic bardziej poniżającego niż tamta noc. Przywykła do tego, że cienko, bo cienko, ale jakoś przędzie. Pół biedy, gdyby Mary urodziła na kawałku swojej własnej podłogi, ale nawet tego nie miała, więc gdy zaczął się poród, odesłano ją momentalnie do przytułku, gdzie była pielęgniarka.
OdpowiedzUsuńGdy Rose patrzyła na zimne ciało swojej siostry, trzymając rozpłakaną siostrzenicę na rękach, nawet nie wiedziała co powinna robić. I to dosłownie. Do tej pory musiała zadbać o to by mieć gdzie spać i co jeść, a teraz nie dość, że miała dodatkową, Bogu ducha winną, istotę do wykarmienia to jeszcze musiała małą gdzieś ulokować, by nie zmarzła i zorganizować jakoś pogrzeb.
Wcześniej nigdy nie próbowałaby błagać o pomoc. Choć była biedna jak mysz kościelna, miała swoje zasady i pielęgnowała własny ogródek z najwyższą pieczołowitością. Tamtej nocy była jednak opuszczona i najzwyczajniej w świecie zagubiona, a mała Margaret wyraźnie odczuwała brak znajomego bicia serca Mary.
Obie kobiety miały zatem podobną mentalność i z podobnym bólem i wstrętem do samych siebie przeżywały swoje słabości. Obiecała sobie, że gdy tylko stanie na nogi, pojawi się znów w gospodzie, tym razem z sakiewką pieniędzy.
Od pierwszej zamówionej u Rose koszuli zaczęła odkładać dla Lucy pieniądze. Między innymi dlatego jej łańcuszek dalej leżał zastawiony w lombardzie. Orientowała się mniej więcej w cenach pokoi i posiłków, więc z hojnie odmierzoną sakiewką, ukrytą w połach płaszcza, pojawiła się w gospodzie. Usiadła przy kontuarze, poprawiając rozwiane włosy.
-Macie może jakąś ciepłą zupę? - spytała Lucy, skupiając na sobie jej uwagę. Nie chciała wyciągać przy wszystkich pieniędzy. Miała nadzieję, że uda się jej jakoś wyciągnąć Lucy na stronę choć na chwilę.
Rose
Niewykluczone, że odszedł, bo nigdy nie rozumiał kobiet. Już od dziecięctwa ciężko było mu odnaleźć wspólny język z matką, mimo że należała do wąskiego grona niewiast, które nie postradały rozumu w chwili stanięcia na ślubnym kobiercu. Miała swoje zdanie, upodobania i pasje — przepadała bowiem za sztuką. W jej posiadaniu znalazło się również czyste serce, jedno z tych, które potrafią dozgonnie kochać ciemiężycieli, nie potrafiąc zasuszyć miłości, gdy składa się na nią niewiele ponad cierpienie.
OdpowiedzUsuńTak właśnie zapamiętał matkę, mamunię, mateczkę — jako anielską istotę drżącą z niemożności dogadania się z jedynym potomkiem.
Z biegiem czasu niewiele się zmieniło. Wciąż wielu rzeczy nie dostrzegał, wciąż wielu musiał się o kobietach nauczyć, aczkolwiek miał chęć, by wyjrzeć poza męską perspektywę. Na chęciach się skończyło, podług wierzeń, chcieć nie zawsze znaczy móc. O tyle więc dziwić może, że człowiek o płci przeciwnej wiedzący niewiele, zdecydował swój los ulokować właśnie pośród niej. Budzić się rano z jej towarzystwem u boku, jeść z nią śniadania, spędzać z nią popołudnia. Ale jakkolwiek by nie było, prawdą jest, że każdy zbrodniarz popełniające zbrodnie na tle kobiecego pierwiastka, nigdy kobiet nie rozumiał.
Po płomiennej przemowie Lucy — ależ ta kobieta miała iskrę! — postał jeszcze przez moment z typową dla siebie obojętnością na emocje doznawane przez innych i po minucie opuścił lokal. Nie było późno, choć słońce nie stało wysoko na niebie.
Nie opłacało mu się wracać do Primrose, gdzie niechybnie utonąłby w papierach, także przysiadł na ławce znajdującej się w pobliżu. A choć starał się ponad miarę, najbliższa godzina upłynęła mu w rytmie poważnej zagwozdki, jaką stało się zinterpretowanie wybuchu panny Grandwels. Czym ją zdenerwował? Czy tonem głosu? Postawą? Czy może sama jego obecność powodowała zagęszczenie się powietrza?
Równo godzinę później pojawił się w drzwiach, zaanonsowany przez dzwoneczki przyczepione do wejścia.
Był naiwny. Był tak naiwny, że to się w pale nie mieściło i wcale to do niego nie docierało – w resztkach swojej szlachetności, w odbiciach tego starego Heath’a, który próbował rozpocząć nowe życie w Ameryce, ściągał na siebie niebezpieczeństwo, które sam przygarnął w swoje ramiona. Było to niebezpieczeństwo piękne i delikatne, o uroczym nawyku odrzucania włosów na bok i pachniało bzem.
OdpowiedzUsuńSam się mu wpakował do łóżka i wyjawiał wszystkie swoje największe sekrety, tajemnice i traktował – idiotycznie ufając – jak swojego spowiednika. Miał jednak – równie głupie – wrażenie, że Lucy taka nie jest, że nigdy tego nie wykorzysta, bo przecież w końcu n i g d y nie mówił o pracy, to była jedna z nielicznych zasad, które wprowadził, a o swoim życiu prywatnym, więc cóż też mogła z takim fantem uczynić? I po co: przecież, w jego mniemaniu, się lubili, a ona była całkiem względna w łóżku, a za kilka chwil tulenia się do jej ciepłego ciała, pozwalał jej w zasadzie wejść sobie na głowę, sądząc, że znalazł prawdziwą przyjaciółkę, na tej obcej ziemi, która powinna być jego domem. Dlatego tak łaknął jej obecności i czasem posuwał się do niekonwencjonalnych metod, aby się z nią spotkać – na przykład dorabiając klucze, albo wciskając się przed okno do jej pokoiku.
— Mogłabyś chociaż raz się nie drzeć – stwierdził szybko, gdy dziewczyna się obudziła i spostrzegł, że zbiera jej się na panikę, gdy uniósłszy głowę zauważyła w pomieszczeniu potężny kontur jego sylwetki; nie mógł mieć jej za złe, ale tyle razy ją już zaskakiwał w podobnych sytuacjach, że powinna była się już do tego przyzwyczaić. Z protekcjonalnym spojrzeniem więc, zaciągnął się nonszalancko cygarem. – Dzisiaj znowu widziałaś się z tym… Wilde’m, hm? – Wstał nagle, wsuwając jedną dłoń do kieszeni kamizelki; tam, gdzie trzymał malutki rewolwer. – Dzielnica aż huczy od waszej awantury – zbliżył się do niej i wrzucił niedopałek do wazonu z kwiatami. – Długo się nie widzieliśmy – dodał szorstko; nie pocałował jej, nie dotknął, nigdy do niczego nie zmusił. Po prostu siedział, kręcąc młynki kciukami i dając tym samym jasno do zrozumienia, że c o ś go gryzie.
Alfie
Nicholas z niecierpliwością, nerwowo łamiąc palce, obserwował jak kobieta wzięła szkic i usiadła obok. Wyraz jej twarzy jakby złagodniał, gdy jej spojrzenie przesuwało się po każdych detalach prostego, jeszcze nie skończonego nawet w ćwierci, rysunku.
OdpowiedzUsuńBarmanka niepewnie i ze skruchą spojrzała na lalkarza, po czym znowu na szkic. Jej śliczna, różana warga zadrżała, gdy odkładała kartkę na stół. Nie odezwała się od razu, jakby wyczekując momentu lub szukając odpowiednich słów. Nieważne słowa, czy go ponownie zruga czy pozwoli wytłumaczyć do końca - postarał się jak mógł. Wszystko w rękach tej wspaniałej kobiety.
Całe szczęście jej słowa nie wiały już gniewem i irytacją. Były spokojne i jakby bardziej wrażliwe niż kilka minut temu. Moynahan w duchu odetchnął z ulgą i położył dłonie na stole odrobinę spokojniejszy. Dziewczyna mówiła dalej, jakby próbując podkreślić, że pomysł lalkarza jest bardziej niż chybiony.
Nicholas wyprostował się i machnął lekko dłońmi w geście zaprzeczenia.
- Nie. Proszę przestać tak się oceniać. Bardzo proszę, to nieodpowiednie - powiedział uprzejmie, chwytając za szkic i ponownie pokazując go kelnerce - Nie wykonałbym czegoś takiego, gdyby pani mnie nie zainspirowała. Niech pani spojrzy, to cudowne. Proszę spojrzeć jak wspaniale pani kosmyki układają się w tym miejscu, jak pani sylwetka rysuje się pod tą suknią z batystu i jedwabiu. I pani spojrzenie...
Nicholas spojrzał prosto w oczy kobiety, uśmiechając się swobodnie jakby dostał właśnie najpiękniejszy prezent na święta.
- Ma pani w spojrzeniu coś intrygującego, coś czego nie mają inne kobiety jakie służyły mi za "szablony" do lalek. Chciałbym móc to utrwalić w wosku lub w porcelanie. To będzie jedno z moich najpiękniejszych, jeśli nie najpiękniejsze, z dzieł.
Moynahan usiadł wygodniej na krześle, wyciągając szkicownik i chowając do niego kartkę.
- Nie chodzi mi o łaskotanie próżności "porządniejszych" kobiet, jak to pani określiła. Nie znam pani, ale nie obdarowuje się byle kogo taką urodą i aurą jaką pani posiada. Siłą w spojrzeniu, no i energią, którą mi pani niedawno pokazała - zaśmiał się odrobinę, kłaniając się lekko - Proszę, niech mi pani pozwoli się naszkicować.
Nicholas zdawał sobie sprawę, że brzmi jak desperat i prosi o coś, co może nie powinien. Być może za szybko i za gwałtownie.
- Przepraszam, nie chce pani wystraszyć. Może pozwoli mi pani choć na jedną sesję szkicowania? To zajmie pani tylko godzinkę, może odrobinę dłużej. Bardzo proszę. Jeśli stwierdzi pani, że to zupełnie panią nie interesuje, przestanę naciskać. Obiecuję, że włos pani z głowy u mnie nie spadnie ani w drodze powrotnej do gospody. Ugodziłoby to w mój honor, wyciągać panią do pracowni i później nie odprowadzić.
Schował szkicownik to torby.
- Zrozumiem i uszanuje to, jeśli jednak powie pani "nie" - wzruszył rękami, uśmiechając się ponownie - Przynajmniej spróbowałem.
Nicholas
— Szczególnie – nacisnął – z panem Wilde’m, hm? – Zakpił i rzucił jej spojrzenie: jedno z tych, które mroziło krew w żyłach; jedno z tych, które ostrzegało, że jeśli dobędzie broni, to poleje się krew. Szybko jednak przekręcił głowę i odetchnął ciężko: jego intencją nie było strasznie Lucy swoją paskudną aparycją i tym, że „wie trochę rzeczy o niektórych rzeczach”, bo w końcu była jedyną, względnie, bratnią dusza, jaką miał, odkąd wrócił do Londynu po wojażach po Nowym Kontynencie; szkoda, ze owa nazwa nijak się miała do rzeczywistości. – Hm? – Burknął chwilę później zajęty swoimi myślami, ciesząc się, że dziewczyna nie naciska w dociekaniu powodów, dla których nie pojawił się wcześniej. – Och – wyrwało mu się w zaskoczeniu, gdy ułożyła drobną, ciepłą dłoń na jego wielkim ramieniu; spiął się nieznacznie, zapomniawszy już, że niektórzy nie są tacy jak on: twardzi i obojętni niczym skała, że mają uczucia i okazują je chociażby przez dotyk. Przez głowę mu przeszła zagwozdka, ileż jest w tym ruchu, którym został obdarowany prawdy, a ile ze zwykłej teatralnej sztuczki. – Nie mogłem spać – odparł, mimo wszystko, prostolinijnie. – Przyśniła mi się Annie – wyznał po długiej chwili milczenia, nieco zawstydzony. – Ty też mi się śniłaś – dodał po chwili milczenie, jeszcze mocniej zażenowany – ale znikałaś… chciałem się upewnić, że nigdy nie znikniesz – nie brzmiał czule, ba!, nie brzmiał nawet jak człowiek, ale jak groźny potwór-egoista, którym zresztą był.
OdpowiedzUsuńA.
Nie wniósł sprzeciwu, kiedy panna Grandwels postanowiła wcielić się w rolę przewodnika, nie wniósł go również, gdy bez zastanowienia popędziła przed siebie, zupełnie nie bacząc, czy osobnik, którego tytułowała panem Wilde'em, faktycznie za nią podąża. A czy podążał? Rzecz jasna, nie spieszyło mu się zanadto ani nie próbował nawet zrównać kroku ze swą towarzyszką, lecz w najbliższym czasie nie miał w planach dezercji.
OdpowiedzUsuńPodczas większej części wspólnej wędrówki — osnutej milczeniem — zrobił się, wbrew sobie, dość sentymentalny. Ciemniejące niebo, opustoszałe ulice i cisza dookoła tylko spotęgowały tę tęsknotę — nagłą i niechcianą. Życie w trudnych czasach, ba, w trudnych warunkach przyzwyczaiły go do trzymania emocji w ryzach. Tak było najbezpieczniej i jedynie w ten sposób dawało wspiąć się na szczyt, bo mozolnemu pięciu do góry nie zagrażały wartości, dla których człowiek jest w stanie rzucić wszystko, a nawet jeszcze więcej.
Bez rodziny, przynajmniej bez rodziny, na której jakkolwiek by mu zależało, był obiektem niezniszczalnym. Bez przyjaciół, przynajmniej bez przyjaciół, o których bezinteresownie by dbał, był obiektem niepokonanym. I wreszcie — bez miłości, przynajmniej bez tej, którą w istocie dawało nazwać się miłością, był obiektem nieustraszonym.
W związku ze swoim emocjonalnym spustoszeniem nie czuł żalu. Nie umiał mówić o uczuciach ani poddać im się bez słowa sprzeciwu; a jeżeli już dawał się ponieść namiętnościom, ich żarliwość z sekundy na sekundę gasła.
Może z tego względu w tak ogromnym stopniu przeraziła go zażyłość z pewną dziewczyną, która zdawała się nie mieć końca.
— Chyba zbłądziłaś po drodze — powiedział, kiedy przystanęli i nie czekała na nich nagroda w postaci przybłędy rwącej się do pracy.
W.W