T h e n d o w h a t e v e r t h e f u c k y o u w e r e g o i n g t o d o a n y w a y .
ARTHUR IGNATIUS CONAN DOYLE
Bo to wcale nie tak, że nie lubisz swojej własnej postaci, no przecież że nie! To dzięki niej wciąż jeszcze masz co jeść i gdzie spać, to dzięki niej nie stoczyłeś się na samo dno i nie zakopałeś pod kilkumetrową warstwą mułu. To dzięki niej - niemu - zdobywasz coraz większą popularność wśród czytelników i wielu niecierpliwie wypytuje cię kiedy znowu coś napiszesz, choć przecież jeszcze dwa lata temu nikt nawet nie chciał spojrzeć na twoje dzieło, a co dopiero gdziekolwiek je opublikować. Kochany Sherlock, tak ci się przysłużył, powinieneś być mu wdzięczny.
Studium kurwa dna szklanki.
Gdybyś mógł wybierać ponownie, pewnie wrzuciłbyś pierwszą wersję opowiadania o jakże genialnym detektywie do kominka i oszczędził sobie problemu. Niech płonie.
Przeżyłeś już dwadzieścia dziewięć wiosen, ale nawet twój własny piętnastoletni brat uważa, że wyglądasz na co najmniej czterdzieści. Postarzyła cię wojna i wieczny stres, tylko czekać aż zaczniesz przedwcześnie siwieć. Pan doktor Doyle, okaz zdrowia, cholera jasna - wiecznie nieogolony, wiecznie rozchełstany, z nieobecnym wzrokiem i niewielką plamką tuż nad brzegiem koszuli, ledwie widoczną, ale wciąż uparcie siedzącą na materiale. Ktoś taki ma niby leczyć ludzi?
Coś ty sobie w ogóle myślał idąc na studia medyczne? Co ci, psia kość, strzeliło do tego pustego łba, żeby się tam pchać? No świetnie się urządziłeś, świetnie, wybornie po prostu. Masz za swoje, stary durniu, sam tego piwa naważyłeś to teraz chlej.
Artie, ja cię błagam, ogarnij się trochę, bo nawet żona powoli przestaje z tobą wytrzymywać. Co chcesz sobie udowodnić? Że jesteś dobrym lekarzem? Że masz lekkie pióro? Gówno prawda, nikt się nie nabierze. Możesz pisać jak Homer, nawet lepiej, i tak wciąż będziesz żył w cieniu detektywa, którego stworzyłeś na kartach własnych opowiadań. Ludzie go uwielbiają, ale choć minęły zaledwie niecałe dwa lata, to ty i tak masz go już serdecznie dość. Jest jak kula u nogi której nie potrafisz się pozbyć, nie ważne, jak rozpaczliwie byś nie próbował. Jedyną osobą, która nienawidzi Sherlocka Holmesa, jesteś ty sam. Zabawne, prawda?
O tak. Zabawne jak cholera.
Boże, Artie, co ty robisz ze swoim życiem. Co jest z tobą nie tak powiedz mi. Bo coś jest na pewno. Żaden normalny człowiek nie spędzałby całego wolnego i części tego już zajętego przez inne obowiązki czasu nad kolejnymi nowelami o mężczyźnie, o którym już prawie nie może myśleć bez wywoływania u samego siebie odruchu wymiotnego. Jesteś chory psychicznie czy to jednak tylko wrodzony masochizm? A może po prostu lubisz nienawidzić swojego własnego życia?
Zrób coś dla mnie, Doyle, i powieś się wreszcie. Wszystkim nam będzie o wiele prościej bez ciebie.
monolog wewnętrznyjeden z wielubo to pomaga na samoświadomość
Powiązania to to, co tygryski lubią najbardziej.
Wątki z reguły średnie, lubimy zaczynać, ale nie lubimy myśleć.
Szukamy odważnego który zdecydowałby się przejąć żonkę w ciąży! :D
Dzień dobry.
Och, i jeszcze jedno:
god save the queen
[Dzień dobry! To trochę zabawne, że komentuję postać Doyle'a, a we własnej karcie posiadam twarz serialowego Napoleona zbrodni. Ładnie nam się historie przenikają!
OdpowiedzUsuńJak nigdy nie byłam przekonana do prowadzenia kanonicznych, historycznych postaci, to tutaj mi się coś ładnie przewraca na drugą stronę. Powodzenia życzę! Do wątku na ten moment nie zapraszam, bo pogrzebałabym już do końca swój czas wolny.
Ah, no i mam nadzieję, że znajdzie Pan Pisarz żonę. Bo w sumie jest uroczym bohaterem.]
H. Fitzgerald
[I jak ja, do jasnej cholery, po takim komentarzu mogę powiedzieć nie?! Wcinam chrupki i zastanawiam się, czemu to mnie tak pokarano, że nie potrafię utrzymać własnego zdania. Dobrze Mister Franz, zaanektujmy trochę internetowej przestrzeni na nasz wątek.
OdpowiedzUsuńO dziwo (bo wolę zaczynać od zera) w tym przypadku widzę wątek zaczynający się od chociaż minimalnej, wcześniejszej znajomości. Zgadza się pan, panie Franz?]
H.
Witam serdecznie na blogu i życzę udanej zabawy! :)
OdpowiedzUsuń[Ja się dołączę do powitań! :) Bardzo fajny wyszedł Ci Doyle. W sumie miałam tylko lekkie jego wyobrażenie o nim i było trochę inne... Ale i tak Arthur jest bardzo fajny. :)
OdpowiedzUsuńZaproszę do siebie, jeśli znajdzie się jakiś pomysł i trochę chęci.]
Lucy
[Witam na blogu i życzę miłej zabawy!
OdpowiedzUsuńNo, no... chciałam na początku przejąć Doyle'a, ale wypadło jednak na inną postać historyczną. :D
Przyznać muszę, że bardzo fajnie i ciekawie odwzorowałaś postać Arthura. Kartę się przyjemnie czyta, jako monolog z uśmieszkiem nawet na ustach (co poradzę, że Doyle jest jednym z moich ulubionych postaci historycznych :D).
Ach ten Sherlock, niedobry, że tak "napastował" Arthura. xd Bardzo mi się to zawsze podobało, że ma takie nietypowe relacje ze swoją postacią.
Wizerunek Roberta jest taki sentymentalny. :')]
Aaron K.
[W mojej głowie siedzi mi postać Fitzgeralda, który jakoś mimowolnie, pobłażliwie spogląda w kierunku mężczyzny. Niby mu tam coś radzi i kawę podaje, ale z drugiej strony, po godzinach, mówi "chłopie, nie dramatyzuj" (używa jednak bardziej archaicznego słownictwa). Relacja ta może więc opierać się na sesjach, rozmowach, ale już na stopie bardziej znajomości, którą Harvey chce raczej ograniczać do lekarz-pacjent.]
OdpowiedzUsuńH.
[Współczuję! Sama jestem przeziębiona, więc wiem, co czujesz. I jeszcze w dodatku sesja się teraz trafiła... Masakra :(
OdpowiedzUsuńTak w ogóle Lucy nadawałaby się na żonę Doyle'a, ale mam trochę inne plany co do niej. Może więc zrobimy taki myk, że Lucy i Arthur będą najzwyklejszymi w świecie przyjaciółmi. Nie wiem czy Doyle zapuszcza się w takie miejsca jak jakaś gospoda w Whitechapel, ale tam niegdyś mogliby się spotkać. Razem z nią mógłby rozmawiać o Sherlocku, którego stworzył, a którego zdążył znienawidzić, o tej medycynie i innych problemach. A żona Arthura, ze względu na to, że Lucy byłaby do niej podobna pod względem charakteru powiedzmy, byłaby zazdrosna, no bo żadna kobieta nie lubi w końcu konkurencji. Moglibyśmy też użyć jej postaci w wątku w przyszłości, dla ubarwienia. ;)]
Lucy
[Właśnie nie mam pojęcia, co mogą mieć wspólnego taki pisarz i wariat, ale... może nawiązanie relacji w salonie fryzjerskim Aarona?
OdpowiedzUsuńHaha, nie ma sprawy, zasłużone. ;) Sebastian wręcz idealny do osoby Kośmińskiego.]
Aaron K.
[Na żywioł, na żywioł! Zaczniesz (skoro lubisz)?]
OdpowiedzUsuńH.
[W takim razie nie mam pomysłu. xD Ale jak coś, to się odezwę do Ciebie niedługo (nie mam ostatnio chęci do pisania :/).]
OdpowiedzUsuńAaron K.
[Prawda, można i tak zrobić! :D
OdpowiedzUsuńTo w takim razie zrzucam na Ciebie zaczęcie. c: Chyba że coś jeszcze ustalamy]
Lucy
[Nie ma problemu, zaraz i tak się zwijam, jutro ostatni egzamin... ech! :D]
OdpowiedzUsuńLucy
[ Witam i życzę dobrej zabawy na blogu. Aż zachciało mi się przeczytać opowiadania o Holmesie po raz kolejny, a tu sesja zbliża się coraz większymi krokami. Jeśli masz ochotę, to zapraszam do siebie :) ]
OdpowiedzUsuńCharles S. Lloyd
[Ah! Czekałam z utęsknieniem, aż ktoś zdecyduje się na tą postać :D Cześć, witaj na blogu! :)
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł na wizerunek i bardzo fajny opis, aż miło się czyta. Uwielbiam wszystko, co wiąże się z panem Holmesem (jak widać po moim nicku), więc koniecznie wpadaj do mnie! :D Coś razem wymyślimy ;)]
Fenella
[ Z lekkim opóźnieniem przychodzę się przywitać, powielić to, co napisali moi poprzednicy i dodać od siebie może jedynie tyle, że Arthur nie wyszedłby tak zachwycająco, gdyby dobrze go nie opisano. A opisać kogoś dobrze — to już niemal sztuka. Dobra robota!
OdpowiedzUsuńChciałabym rzucić czymś więcej oprócz tego, co powyżej, ale nie dość, że późna pora, a za mną ciężki tydzień, to ponadto kompletnie nie mam pomysłów, jakżeby zachwycić Cię jakimś fantastycznym wątkiem. Ubolewam, aczkolwiek jeżeli u siebie znajdziesz trochę weny, William będzie w gotowości.]
W.W
[O, dziękuję <3 Długo myślałam nad wizerunkiem, aż tu przez przypadek wpadłam na teledysk Bowiego i olśniło mnie xD
OdpowiedzUsuńTo ja spytam najpierw, czy w ogóle damy radę na dwa blogi pisać? :D Jak u ciebie z czasem?
Bo wstępny pomysł jako taki mam: skoro Arthur już stworzył postać Sherlocka i zaczął pisać, to mógłby szukać inspiracji. Możemy iść w jakiś kryminalny wątek, z elementami z jego opowiadań, które potem opisze. Oboje z Fen w coś się wpakują :D Jakieś fajne powiązanie jeszcze by się przydało :D]
Fenella
Stalówka niepostrzeżenie wbiła się w jego dłoń przez co zakrzywił się jej nosek. Chwilę później na rękę wypłynęła stróżka atramentu. Szlag. Nic konkretnego nie przychodziło mu do głowy, by mógł swobodnie zapisać ważne „coś” na kartce. Dłubał więc pergamin, mamrotał niewyraźnie pod nosem, spoglądał niecierpliwie na zegarek. Zdecydowanie powinien znaleźć sobie hobby. Niekoniecznie ciekawe, byleby zabierało mnóstwo wolnego czasu. Wstał. Przeszedł się po czystym, choć zagraconym pokoju.
OdpowiedzUsuń– I wtedy stwierdził pan, że Sherlock powinien umrzeć – wymamrotał od niechcenia, kończąc wypowiedź Arthura Doyle’a.
Dopiero w tym momencie, niczym za dotknięciem magicznej różdżki, słowa, które wcześniej głucho obijały się o ściany, znalazły źródło w postaci bardzo specyficznego klienta. Zazwyczaj Fiztgerald obdarzał go nieco pobłażliwym, nieco rozbawionym spojrzeniem. Wszystko to balansowało na bardzo cienkiej granicy między niechcianym słowom, a wyważonym radom. Ich sesja trwała niecały kwadrans, ale dobrze wiedziano ku czemu zmierza: podważaniu racjonalności bytu oraz sprzeczek dotyczących egalitarności czy też elitarności potencjału twórczego człowieka.
Standardowo, jak nakazywał ojciec Freud, pacjent znajdował się na kozetce w taki sposób, by nie mógł dojrzeć swojego terapeuty. Swoboda wypowiedzi, długie i energiczne monologi brały się z możliwości niekontrolowanego wygłaszania wewnętrznych manifestów bez karcących spojrzeń kogokolwiek z zewnątrz. Klient więc, w tym konkretnym przypadku przyszła, wiekowa sława w postaci Doyle’a, mógł pozwolić sobie na potok wolnych, aczkolwiek bardzo ważnych skojarzeń. Analiza, najważniejsza jest analiza!
– A jak pana żona, panie Doyle? – zagadnął zauważając, że mężczyzna nie wspomniał o niej od początku spotkania. – Rozumiem, że o własne życie pan się nie martwi, ale chyba…
Prawie niezauważalny szmer, który od pełnej minuty dochodził zza drzwi gabinetu, teraz stał się dużo wyraźniejszy. Fitzgerald nie zdążył zaprotestować, a jedynie odwrócił się gwałtownie z na wpół otwartymi ustami. Westchnął, gdy drzwi pomieszczenia otworzyły się z hukiem, a w progu stanęła uśmiechnięta i promieniująca Mrs Smith.
– Przyniosłam kawę i ciastka dla naszego najdroższego pacjenta! – powiedziała gosposia na wstępie i tym samym wolnym szuraniem ruszyła w kierunku kozetki.
[Mi długość jak najbardziej odpowiada, muszę się uczyć, a nie pisać, więc traktuję to stukanie po klawiaturze jak drobną przerwę. Ja się poprawię w jakości, bo mi mózg zjada filozofia.]
H.
Przez siedem lat przebywała tylko i wyłącznie w jednym miejscu. Na początku było jej bardzo ciężko – pogodzić się ze stratą trzech osób, które kochała i żyć po swojemu. Nie zasilić grona prostytutek, a zarabiać pieniądze, nie żebrząc na ulicy. I gdyby nie to, że była dość atrakcyjna, gdy się ją porządnie wykąpało (a to w Whitechapel było niemal luksusem), nie dostałaby pracy nawet tutaj.
OdpowiedzUsuńDlatego gromadzenie informacji i poznawanie ludzi stało się jej hobby. W karczmie przebywało naprawdę wielu gości, a małą część z nich znała osobiście. Każdy jednak był na swój sposób wyjątkowy. Najciekawsze było to, że żaden z kontaktów Lucy nie wiedział, kto jeszcze nim jest. Bo wiedziała, że mógłby mieć niemało problemów z tego powodu.
Wewnątrz zebrało się dość sporo osób i nikt nie kwapił się wyjść. Nie dziwiła się – gdy spojrzała przez okno, widziała tylko padający mocno deszcz i ludzi przed nim uciekających. Uroki mieszkania w Anglii. W tej porze roku było to na porządku dziennym…
Westchnęła głęboko i w tym momencie usłyszała dzwoneczek, oznajmiający czyjeś przybycie. Gdy drzwi się zamknęły, zobaczyła przemoczonego mężczyznę, z którego, na szczęście, deszcz jeszcze strumieniami nie leciał. Gdy odwrócił twarz w stronę baru, niedaleko którego zresztą stała, zauważyła znajome rysy twarzy. Uśmiechnęła się lekko i podeszła powoli do Arthura Doyle’a, który ostatnio zrobił się dość sławny w Londynie. I, o ironio, w ogóle się z tego powodu nie cieszył.
A co śmieszniejsze – nadal zaglądał w taką zapchloną dziurę, w które pracowała tak marna osoba jak ona.
- Czyżby pan Doyle zabłądził w drodze do domu? – zaczepiła go z lekkim uśmiechem na ustach. – Pewnie napiłbyś się albo zjadłbyś coś ciepłego, zgaduję, hm? Powiedz tylko co, zajmij miejsce i zaraz ci przyniosę. Dzisiaj staremu Billowi wychodzą wyjątkowo dobre zapiekanki pasterskie.
[Wybacz, wyszło tak marnie :<]
Lucy