Ja sobie tak powoli, na wyrwanej stronie, zapiszę, że bardzo mi się podoba Pana spojrzenie i że, cicho dodam, mam nadzieję, iż moje własne też Pan dostrzega. Choć wiem, że to bez sensu i bez znaczenia, to tak trochę w Pana kierunku powzdycham. Dobrze, że często się nie spotykamy, bo moje zauroczone serce wlazłoby na język, a następnie wypadłoby z łaskotem na ziemię. Poczekam aż to minie i pozwolę Panu żyć dalej, na spokojnie, w rodzinnej atmosferze. Bo ja na przykład często się nie kontroluję i zawłaszczam myślami to, co do mnie w rzeczywistości nie należy. A szkoda. Bo ja bym mógł Panu robić dobrą kawę, i dlatego że piec nie umiem, to poczytałbym Panu najlepsząliteraturę. Bądź tą złą, jak Pan woli. A ponieważ nie muszę mieć Pana w roli pupilka, choć mógłbym, to gdyby tak czasami mi Pan powiedział, co sądzi o Freudzie, albo o Sheakespearze, to byłbym zachwycony.
Wątki: Nicholas Moynahan, Rendie Mercer, William Wilde
——————————————————————————————————————
Wizerunek: Andrew Scott; Cytaty: Fitzgerald i Freud (a jakżeby inaczej). Pragnę zaznaczyć, że Fitzgeraldowy homoseksualizm nie jest główną linią rozwojową postaci.
[Krzyczeć nie będę, ale szkoda, że gej. Harvey to ciekawa postać, do której tragizm jak najbardziej pasuje, a wizerunek, moim zdaniem, został dobrany wręcz idealnie. Pozostaje mi tylko się przywitać, życzyć miłej zabawy na blogu i zaprosić do siebie na jakiś wątek :)]
[ Gej? Dobrze przeczytałam? Sprawdzę jeszcze raz. Tak gej i to murowany! Widzę, że siedzimy w podobnym dołku kochana. Od razu terapia - może Pan Bóg cię taką stworzył? Jeżeli chcesz, by Harvey spędził mile czas z kimś równie fiolzoficznie ekscentrycznym to zapraszam do Aarona. Koleś z chęcią wypyta kolegę po fachu, o skończonych studiach. Zapraszam do siebie i czekam na odzew.]
[ Trochę wygląda, już na wstępie widać, że zgromadziły się nad nim ciemne chmury i ten deszczyk wcale nie jest przypadkowy. :D Nawiązanie do Freuda — rzecz bardzo ciekawa. Swego czasu interesowałam się jego teoriami, pochłonęłam kilka książek i dalej czuje niedosyt, a tu proszę, pojawia się okazja, żeby w ten czy inny sposób ponownie powrócić do tematu. Dobra robota i miłej zabawy, bo to chyba najważniejsze.]
[Po przeczytaniu twojej karty, nie wiem czemu, miałam w głowie nie Oscara Wilde, a Donatiena Alphonse Françoisa de Sade :) Nie powiem postać jest niesamowicie ciekawa i z pewnością wyróżnia się, choć być może nie na pierwszy rzut oka. Zapraszam do wątku i życzę powodzenia na blogu :)]
[ Na blogu pojawia się coraz więcej postaci, które mogą okazać się Rozpruwaczem, albo mogą mieć co do tego predyspozycje. Bardzo mi miło i dziękuję za powitanie, miło być tym pierwszym :p ]
[Ojej cieszę się, że udało mi się ciebie w należyty sposób skomplementować :D Ja osobiście uwielbiam książki De Sade'a, nie w sumie przez wzgląd na cały ten sadyzm, ale przez to jak udało mu się wpleść w to całkiem... Ciekawą filozofię i poglądy na temat życia. To jest fascynujące :) W takim razie z miłą chęcią poczekam na przygodę z Harveyem. Nicholas może nawet trafić do niego na kozetkę, choć nie wiem czy będzie go stać ;)]
[A dziękuję :) Anthony Misiano idealnie go, według mnie, odegrał - do tego wzbogacił Teslę o niecodzienny akcent :) Ooo ciekawe! Z pewnością siostrzeniec zasługuje na niebagatelną lalkę. To co, może zacznę? Jeśli tak to proszę o czas do jutra :)]
[ Jakie ,,kulisy" masz na myśli? Chodzi Ci o to, że Harvey miałby odkryć to, że Charles okłamuje wszystkich i nie widzi przyszłości? A co jeśli okaże się, że widzi? Chętnie się dowiem, co też Pan Psychoanalityk by odkrył po rozmowie z moim panem :) ]
[ Ach o takie kulisy Ci chodziło, dobrze mi to pasuje. Jeśli mam zacząć to zrobię to, ale dopiero jutro w porze wieczornej, gdyż wcześniej nie pozwala mi na to czas i uczelnia :) ]
[ Jeśli nic nie pojawi się do 20, to wtedy zacznę ja coś tworzyć. Jutro z uczelni wracam o 20:30, więc zanim się ogarnę to trochę czasu może minąć. Ja mam jutro kolokwium i szykuję się na egzaminy i sesję :/ ]
[Harvey jest ciekawą postacią to muszę przyznać otwarcie. Wyjątkowo nie mam jednak pomysłu jak można, by powiązać go z doktorem Aldridgem. Pozostaje mi zatem życzyć udanych wątków i wpaść do mnie, jeśli Cię olśni.]
Uwielbiał swoje życie. Nie potrafił zrozumieć, jak ludzie mogli podchodzić do cyrków jako do czegoś dziwnego, innego i strasznego. Dla niego nie było ciekawszego i bardziej magicznego miejsca na świecie. Magia i tajemnica dosłownie wylewała się z każdego możliwego miejsca. Chłopak był wdzięczny, że miał to szczęście i wychował się wśród tego bajkowego otoczenia. Wiedział, że nie zawsze jego opinie są podzielane przez innych ludzi. Nie rozumiał tego, ale z drugiej strony podobało mu się to. Lubił spoglądać na twarze zmieszanych przechodniów, którzy mijali jego lub jakiegokolwiek pracownika cyrku. Pod zmieszaniem udawało mu się dostrzec nutkę strachu, wrogości czy nawet obrzydzenia. To ostatnie chyba najbardziej mu przeszkadzało. W trupie cyrkowej wychowywał się od małego, więc widok zdeformowanych twarzy nie robiła na nim wrażenia. Był tolerancyjny, chociaż pojęcie to nie było mu znane. Wśród swojej rodziny nazywany był Aniołem, Pięknością ale najbardziej cieszył go przydomek Brat. Było to trochę ckliwe, a i owszem, jednak cyrkowcy stworzyli sobie prawdziwą rodzinę, bez żadnych przezwisk, szykan i nieprzyjemności. Owszem nie było cukierkowo, zdarzały się kłótnie, ale gdy przychodziło coś do czegoś wszyscy stali murem. Większość mieszkańców Londynu uważała cyrkowców za potwory, jednak to londyńczycy byli prawdziwymi monstrami. Chłopak wiedział, że pewnego dnia przyjdzie zmiana, która sprawi, że na świecie zapanuje inny porządek. Czuł to w kościach, niestety wiedział, że sam już tego nie doczeka. Techniczna rewolucja, którą później nazwano rewolucją przyniosła wiele zmian i wiele z nich miała jeszcze wprowadzić. Powoli dochodziło do zmian. Charles nigdy nie interesował się światem zewnętrznym, ponieważ miał swój prywatny, zamknięty w materiałowych ścianach namiotu wypełnionego wonią kadzideł i różnych perfum. Lubił się tam zaszywać, roztaczać magię, w którą wierzyli ludzie. W tak niebezpiecznym świecie, jakim był wiktoriański Londyn ludzie chcieli wierzyć, że istnieje coś ponad to wszystko. Jakaś wyższa siła, która byłaby zdolna zmienić lub zagłuszyć zło. Chcieli mieć nadzieję, że będzie lepiej. Lloyd nie wierzył w nadzieję, ale przecież nie mógłby tego otwarcie przyznać. Lloyd stał oparty o barierkę i przyglądał się przygotowaniom do przedstawienia. Podobało mu się, że wszyscy traktowali to jako najważniejsze zadanie w swoim życiu. Nie był ślepy i widział niedoskonałości, upośledzenia i głupotę swojej cyrkowej rodziny. Był przekonany, że gdyby nie to miejsce, to żadne z nich nie poradziłoby sobie w brutalnym świecie. Mieli tylko siebie i nikogo innego. W pewnej chwili jego wzrok przykuł delikatny ruch w rogu ogromnego, cyrkowego namiotu. Jego oczy były przyzwyczajone i wyćwiczone żeby dostrzegać minimalne ruchy, a ciało żeby szybko reagować. Nie był zwinny i wiele brakowało mu do sarniej gracji, więc jego ruchy były nieco niezdarne. Spojrzał mężczyźnie prosto w oczy. Teraz gdy był bez kostiumu i makijażu nie robił takiego wrażenia, jak podczas swoich sesji. Ciągle jednak miał swoje zdolności, które bez tej całej kolorowej otoczki dodatkowo potęgowały tajemniczą aurę wokół chłopaka. Podobało mu się to. – Czyżby kolejny światły umysł, przyszedł doszukiwać się jakichś nieprawidłowości? – powiedział bezpośrednio i być może trochę niegrzecznie. Stanął naprzeciwko mężczyzny i skrzyżował ręce na piersi. Badał go. Próbował wyczytać coś z jego postawy, mimiki twarzy czy nawet oczu.
[Mam nadzieję, że jest w porządku, przepraszam, że tak krótko :)]
Gdyby lalki mogły odżyć i poruszać się w rzeczywistości z pewnością rozpoczęłyby wspaniały taniec ku uciesze zmęczonych oczu Nicholasa. Zanuciłyby cichą piosenkę, ubogacając obecnie smutną, deszczową atmosferę za wielką szybą witryny. Sprawiłyby, że wena Moynahana wróciłaby ze zdwojoną siłą, przyozdabiając jego umysł cała feerią różnobarwnych pomysłów i inspiracji. Dzisiaj... Nicholas był wypalony. Zganiał to po prostu na chwilowe zmęczenie i niemoc. Czuł się niedobrze, być może się przeziębił, gdyż od rana pociągał frasobliwie nosem. Powinien się położyć, ale nie miał serca zamykać sklepu i odbierać kilku chwil radości dzieciakom, które go odwiedzały. Choć większość twórców jego pokroju nie wpuszczało do środka sierot i maluchów z ulicy... Nicholas nie miał serca tego robić. Zawsze trzymał dla chętnych do zabawy dzieci skrzynkę z lalkami, które tworzył dla przyjemności, a nie na czystą sprzedaż. Otwarte drzwi i ciepłe światło zapraszało, a prosta, chwilowa zabawa pozwalała zapomnieć o wszelkich problemach jakie czekały na ulicach East Endu. Niepisana umowa jaką zawarł Nicholas z zapomnianymi dziećmi głosiła jedno - drzwi do pracowni Moynahana będą dla nich zawsze otwarte, jeśli te będą szanować jego pracę i nie będą go okradać. Dzisiaj jednak... Nie było nikogo. Pusto, zimno i cicho. To jeszcze bardziej pognębiało lalkarza, który bez natchnienia stał przy stole do pracy, ustawionego na widoku - tuż obok półek wypełnionych lalkami, domków i kącików z pięknie wyszytymi ubrankami dla tworów Moynahana. Ze skrzyżowanymi rękoma obserwował krople deszczu bębniące o szybę i to, co dzieje się na ulicy. Co chwila ktoś przebiegał, chowając się pod parasolem lub skrawkiem gazety, którą kupił jeszcze niedawno. Nicholas westchnął ciężko, nie spodziewał się dzisiaj klientów. Może powinien zamknąć na dzisiaj sklep? Pójść i odpocząć? Pójść do aptekarki po cokolwiek co pomogłoby mu zwalczyć ten uciążliwy ból głowy i katar? Przesunął palcami po włosiach pędzli umieszczonych w niewielkim glinianym, pomazanym dzbanuszku. Musiał się wyrwać z tego marazmu i to zaraz. - Tak - powiedział do siebie, odrobinę głośniej niż zamierzał. Podniósł się lekko i wyprostował, uderzając pięścią w otwartą dłoń. Musiał zacząć działać, a nie przesypiać cały dzień. To było do niego niepodobne. Nicholas obrócił się i chciał już wyciągnąć szkic spod stosów papierów, by go dokończyć, gdy nagle usłyszał dzwoneczek przy drzwiach. Ooo... Jednak ktoś przyszedł. Moynahan odwrócił się z naturalnym i uprzejmym uśmiechem, swobodnie poprawiając podwinięte rękawy szarawej koszuli. Ukłonił się krótko. - Dobry wieczór - przywitał się.
[Dziękuję za miłe powitanie ;) Piosenka jest niesamowicie klimatyczna, więc uznałam, że będzie idealnym dopełnieniem karty :D A atmosfera kabaretu a la "Chicago" to to, co uwielbiam! Ja muszę Cię pochwalił za ładny, rzeczowy opis i wizerunek, który jednocześnie kocham i nienawidzę (z pewnością jak większość fanów SH BBC :D). Oczywiście zapraszam na wątek, jeśli masz ochotę i wolne miejsce, razem coś wymyślimy ;)]
[Dziękuję ślicznie za miłe powitanie. I szczerze mówiąc żałuję twojego braku czasu wolnego, bo z tym panem akurat bym się na wątek skusiła. Mam słabość do psychologii, homoseksualistów, Andrew Scotta i ogółem większości tego, co znalazłam w karcie. No cóż, może jak znajdziesz chwilkę to coś razem sklecimy. ;> ]
[Teraz będę mieć wyrzuty sumienia że morduję twój wolny czas, ej. ;-; Ale to jest, rozumiesz, ta moja magiczna umiejętność przekonywania ludzi. Może powinnam zostać politykiem? A zgadzam się, wcześniejsza znajomość mi się bardzo podoba. Arthur ma tak jakby drobne problemy ze sobą - albo raczej z Sherlockiem, co, jak mi się zdaje, jednak widać w kp - więc kontakty z kimś, kto macza palce w psychologii, mogą mu się bardzo przydać. Tak samo jak drobna pomoc. XD]
[Z miłą chęcią, jednak obawiam się, że dopiero jutro. Dzisiaj mój mózg wyrobił już normę myślenia i tak jakby odmawia współpracy. Ale jutro spodziewaj się rozpoczęcia. ;>]
[Wybacz ten dobry obsuw. I tę długość też wybacz, choroba mnie dobija, poprawię się, obiecuję.]
Dochodziła właśnie piąta po południu, a Arthur wciąż nie przyjął żadnego pacjenta. Mogło mieć to drobny związek z faktem, że w ciągu ostatnich miesięcy nikt jakoś specjalnie nie kwapił się do przekraczania progu jego gabinetu, i jedyne, co mężczyzna mógł robić w czasie swego pobytu w szpitalu, to czytać gazety i ślęczeć godzinami nad kolejnym opowiadaniem, względnie zajrzeć do kostnicy popatrzeć jak rozkładają się ciała. Było to bowiem zajęcie równie, o ile nie bardziej fascynujące co siedzenie samotnie za biurkiem i czekanie na pacjentów, którzy i tak nie przyjdą. W szpitalu działo się ostatnio sporo. Przez napływające co chwilę ofiary kolejnych ataków tajemniczego zabójcy Doyle odnosił dziwne wrażenie, że świat nagle przyspieszył obroty. Zupełnie jakby jakaś niewidzialna siła pchała rozwój wydarzeń w przód, zupełnie nie czekając na policję i lekarzy, którzy mieli za zadanie wyjaśnić przerażonemu społeczeństwu co tak naprawdę się dzieje. Arthur należał prawdopodobnie do tej niewielkiej grupki, której nie można było nazwać przerażonymi króliczkami. Wracał do domu po nocy i nawet nie myślał o tym, co mogłoby się stać, gdyby napastnik postanowił wziąć sobie na cel samotnego mężczyznę spieszącego ciemną ulicą. A może po prostu nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia? Od dłuższego czasu całym jego światem była praca, dom i nowele do napisania. Nie było w nim miejsca na kogoś takiego jak Kuba Rozpruwacz. Tak, o tym chyba też powinien powiedzieć Fitzgeraldowi na dzisiejszej sesji. Zegar wahadłowy wybił właśnie osiemnastą, odrywając uwagę Arthura od maszyny do pisania, nad którą spędził ostatnie półtorej godziny. Poderwał głowę, zamrugał kilkukrotnie i nerwowym ruchem wyciągnął zapisaną do połowy kartkę. - Jasna cholera, to już tak późno? - mruknął sam do siebie. Nawet nie zauważył upływu czasu, pochłonięty pisaniem, a przecież za pół godziny miał być u psychoanalityka. Niechlujnie złożył wszystkie papiery na jeden stosik, zabrał nieco już znoszony płaszcz z oparcia krzesła i zarzucając go na plecy wybiegł z gabinetu.]
[ Matka jeszcze w mojej wizji niesprecyzowana, ojciec kreuje się na wielkiego arystokratę i nie lubi słuchać, jak wygląda prawda na jego temat. Obszerniej chyba się o nich nic napisać nie da, jak na razie jedyną ciekawostką jest to, że William od dawna nie ma z nimi kontaktu. Tu w sumie jest pewne pole do popisu, starszy Wilde bowiem na pewno potrzebuje jakieś terapii i może przypadkiem mógłby opowiedzieć o swoim wyrodnym synu. Co z tym dalej, jeszcze nie wiem, daj znać, czy chociaż przejdzie.]
[Dziękuję serdecznie za ciepłe słowo i mam nadzieję, że "do później", jak się ze wszystkim uporamy. Chciałam z niej zrobić człowieka, a zatem dziękuję również za to, że wyszła ludzko. Ciekawe co się stanie, gdy Rose dowie się od Harvey'a że przyczyną jej żalu i babskiej histerii jest szok związany z brakiem męskiego przyrodzenia, jak to Freud zwykł przypisywać kobietom ;) Powodzenia życzę ze wszystkimi trudnościami stycznia!]
[No właśnie! To skojarzenie, wcale nie miało tak być. Powinienem przeczytać o wszystkich postaciach, zanim coś napisałem, żeby uniknąć powielenia zawodów... Szczerze tego nie zamierzałem, z drugiej strony staram się pocieszać tym, że autor Nicholasa chyba się na mnie nie złości. Byłbym gotowy stworzyć postać od nowa, gdyby to komuś przeszkadzało, ale może taka zbieżność da okazję do jakiegoś ciekawego nawiązania. Gdy tak czytam to, co opisujesz wyżej, szczególnie fragment wyróżniony innym fontem, bierze mnie ochota na powieść epistolarną. Swoją drogą, poczułem się trochę zawstydzony, jakbym przeczytał czyjś pamiętnik albo zobaczył coś, czego nie powinienem, ale na co miałem ochotę gapić się dalej. Jak dla mnie: udało Ci się. Pozdrrrawiam!]
[Nie jesteś? To wspaniale! Kiedyś próbowałem pisać coś takiego, ale jakoś nie wyszło... Znaczy się nie listownie, tylko na forum, ale zwróciliśmy tym uwagę innych, zaczęli się oburzać, że to nie są posty tylko listy, że tak nie powinno się prowadzić pisania nawet w sekcji z naszymi prywatnymi, zupełnie poza fabularnymi opowiadaniami, że jeśli koniecznie chcemy, możemy opisywać to jako narrację. Więc złośliwie zrobiłem to mniej więcej tak: Na kolanie spisał list następującej treści... i tu przytaczałem całą odpowiedź postaci, zakańczałem też narracją. To już by przeszło, ale moja współpisząca się oburzyła i rozczarowała, w efekcie straciła zapał. Hm, jeśli masz odwagę, to możemy spróbować czegoś w tym stylu.]
[Nie, wiesz co, to nawet nie administracja, tylko użytkownicy. Tak, tak, parki korytarze i wpadanie na siebie (ups, przepraszam, taka gapa ze mnie, a teraz pomożesz mi zbierać to, co rozrzuciłem i pójdziemy na seks). No, tak, chyba to miałem na myśli... Pomysłów u mnie pod dostatkiem. Zbłąkany list? R. pisałby dooo... przyjaciela? Tylko czy H. by tego nie zignorował.]
[Hm, hm, hm... No to by Rendiemu się głupio zrobiło. W liście pewnie opowiadałby jakąś historię i swoje przemyślenia. Trudno przewidzieć, co mogłoby się stać. Znowu jeśli on dostałby taki list, odpisałby na niego... w sumie też zależy też od treści, ale myślę, że zrobiłby to dla zabawy, z przekory. No, poza tym są jeszcze inne opcje. Mógłby wysłać, hm... mógłbyyy... o, wysłać wiersz pod pięć przypadkowych adresów, by zobaczyć, czy dostanie odpowiedź, a jeśli tak to jaką. Albo mógłby to zrobić, bo się z kimś założył.]
[Pisz częściej egzaminy z takim efektem, proszę... Ekhm, jeśli chcesz, bym zaczął, opowiedz mi mniej więcej, jak to ogłoszenie brzmiało, jeśli sama chcesz zacząć to po prostu dosłownie je opisz... albo coś. Po prostu mam ochotę się pobawić z tą odpowiedzią, (a wszystko przez Twoją inspirującą nienajnormalniejszość) a do tego potrzebowałbym jakiegoś zaczepienia.]
[Najwyżej winna będziesz tego, że uschną mi palce z ciekawości, ale spokojnie, rzadko im się to zdarza, pewnie przywykły, poza tym jestem raczej cierpliwy. A tak na poważnie, zajmij się tym, co ważne i się nie przejmuj. Gołgołpałerrendżers!]
[ Pewne cechy socjopatii przejawia, jednakże nie wszystkie, także nie mogę go porządnie skatalogować, bo niestety wymyka się z ram. Choć może to i dobrze! Na dodanie coś od siebie o ojcu przyzwalam, nie jest mi on szczególnie drogi. Właściwie to całkiem nieprzyjemny typ, toteż niech dostanie od losu załamanie psychiczne, ponure myśli i dużo obaw, że niedługo wyciągnie nogi. I wtedy mu się przypomni, że mimo iż syn wydziedziczony to jedyny syn jakiego posiada. I na gwałt będzie potrzebował pośrednika. I to najlepiej takiego Fitzgeralda.]
[Dziękuję bardzo za powitanie i miłe słowa. :) Również życzę ciekawych wątków. Z chęcią zaprosiłabym na wątek, ale ciężko jest mi coś wymyślić. Ostatnio chyba lepiej wychodzi mi zaczynanie. Jednak gdyby znalazły się chęci - zapraszam. :)] Anabelle / Lucy
– Och, patrz! Tu jest twoje ulubione słowo! – Mia postukała palcem w gazetę, Rendie przysiadł na brzegu łóżka kobiety i nachylił się, czytając anons. – Rozmowny? – zapytał, ironizując dla zabawy. W dni takie jak ten, gdy pani domu czuła się lepiej, wszystko nabierało kolorów i życia. Lalkarz nawet rezygnował z pójścia do warsztatu i spędzał czas w domu, chcąc łapać każdą chwilę wspólnego szczęścia. – Nie! Rozum – wyjaśniła kobieta ze śmiechem, zaraz jednak zamyśliła się. – Zawsze chciałam odpowiedzieć na najciekawszy anons, ale zwykle brakło mi odwagi... Och, nie patrz tak! Skąd mogę wiedzieć, czy ktoś nie uzna, że popełniłam głupstwo? – Znowu się zaśmiała, teraz jednak z odrobiną zakłopotania. – Nie dowiesz się, dopóki nie spróbujesz – rzucił zawadiacko Rendie i wyszedł, zaraz wracając z podręcznym, drewnianym pulpitem, czystą kartą, inkaustem i piórem.
Droga Pani! Jej słowa echo poniosło, i jak woda skałę drąży, tak one mnie naznaczyły, choć część zbłądzić musiała. Jestem panem, to się zgadza, lecz szlachetny u mnie jedynie rozum, bo słowo 'szaleństwo', które w świat pani rzuciła, zamknęło się w mym sercu. Namiętność i pasja pchnąć nieszczęśliwca są zdolne na skraj przyzwoitości. Odstraszyłem Panią? Nie, proszę się nie bać, przez myśl mi nie przejdzie, by zło na kogokolwiek sprowadzać, a co dopiero, by je w czyn zamienić. Ja w dłoni książkę dzierżyć będę, a między stronami kwiaty zasuszę, bo tak jak mądrość słowa jest zatrzymana na papierze, tak ja urok uwiecznić pragnę. Pani, wierzę w jej gust i o radę ośmielam się prosić. Po jaką lekturę sięgnąć powinienem, by z myśli nie chcieć jej wygonić choćby na moment? Niecierpliwie oczekuję najdrobniejszego słowa.
Przeczytał ponownie cały tekst i zerknął na Miję. To o namiętności było jej pomysłem, Rendie zaś nalegał na podkreślenie szaleństwa. On pomyślał o książkach, ona o dołączeniu do listu zasuszonego kwiatka, a dokładnie chabru. Pięknie! Tylko... – Mam się pod tym podpisać? – pytał pół żartem, pół serio. Niby nie miał wielkich obiekcji, bo w końcu to nie koniec świata, ale czuł się odrobinę nie w porządku. – Ja taki nie jestem. – Ten list jest nasz. Podpiszmy się razem.
Twarz Nicholasa rozjaśniała naturalnym, niewymuszonym uśmiechem. Klasnął on krótko i chicho w dłonie, jakby szykował się do jakiegoś wielkiego czyny. A i owszem, to czego chciał się za chwile podjąć było czymś heroicznym i potrzebował wszystkich sił na wykonanie tego zadania idealnie. Chodziło w końcu o odnalezienie lalki dla niezwykłej, młodej damy która wkroczyła tutaj chwilkę temu z dorosłym mężczyzną. Najprawdopodobniej ojcem, ale lata pracy nauczyły Moynahana, że nie należy oceniać relacji rodzinnych na pierwszy rzut oka, by nie popełnić niewybaczalnej gafy. Dziewczyna oderwała się od nogawki młodego mężczyzny, rozglądając się ufnie i z ciekawością dookoła. Otaczał ją cudowny świat stworzony z drewna, porcelany i jaśminowego tiulu. Jedwabiście gładkie kosmyki lalek ułożone były w misterne fryzury, a każda dama posiadała wspaniałą, bogatą suknię utkaną z marzeń małych dziewczynek. Chłopięce fantazje przedstawiali żołnierze z drewna, którzy mogliby stworzyć cudowny szwadron godny Napoleona. Lalkarz skinął krótko, po czym zaśmiał się ciepło. - Nie nazwałbym się geniuszem - powiedział subtelnie, ale dawało się wyczuć, że naprawdę tak sądzi, a nie jest to tylko fałszywa skromność - Zwyczajny ze mnie lalkarz i tyle. Moynahan odwrócił jednak wzrok od tajemniczego gościa i zwrócił się bezpośrednio do Riley, która obserwowała jedną z bisque dolls, odzianą w piękną suknię ślubną z tafty. Kreacja składała się z maleńkiego, wiązanego złotą nicą gorsetu, koronkowych delikatnych rękawów oraz rozłożystej sukni z misternie utkanym wzorem. Sama lalka miała piękne, karminowe włosy spięte w elegancki kok, skryty pod pokaźnym welonem i wiankiem ze sztucznych miniatur kwiatów. Nicholas uklęknął przy dziewczynce zwracając jej uwagę na siebie. - Nie zachwyci się panienka byle przeciętnością? Postaram się znaleźć coś niesamowitego, obiecuje - lalkarz podniósł się i ukłonił, jakby dziewczynka, Riley, była dla niego królową i najważniejszym klientem. Moynahan jednak zawsze traktował tak każde dziecko, jakie przekroczyło próg jego pracowni. Nie robił tego tylko z czystej chęci zarobienia i stworzenia atmosfery zaufania, że u niego warto wydać pieniądze. Naprawdę dbał o potrzeby małych klientów. Choć brzmieć to mogło naiwnie - ich szczęście to jego szczęście. A niezadowolony klient to skaza na honorze. Dzieci potrafią być najdokładniejszymi krytykami czyjejś pracy. - Co panienkę interesuje? - spytał, wyciągając notes i ołówek z kieszeni, gotowy zapisać każde jej życzenie oraz odnaleźć najlepszą lalkę. Wiele z jego dzieł leżało w drugim pokoju, swego rodzaju tajnym magazynie lalkarza. Tam dopiero każde dziecko mogłoby poczuć się jak w raju. Zwrócił spojrzenie na mężczyznę - I na ile... Możemy sobie pozwolić, by spełnić życzenie tej damy? Uśmiechnął się uprzejmie, jakby dając mężczyźnie znak, że niezależnie ile chce wydać, mała księżniczka nie wyjdzie stąd niezadowolona.
Łaskawy Miłośniku Ogrodów, Przyznaję, z początku nabrałem podejrzeń, iż musi być Pan czorcim bankierem, bo piórem obraca jak monetą zimną, wydaje się być chętny odsprzedać własną żonę, w przywłaszczaniu dóbr cudzych sukcesy odnosi i jeszcze ma czelność się nimi chwalić. Z wyjaśnieniem i prośbą o wybaczenie śpieszę. Szczęście w występku! Ulgę poczułem na myśl o tym, że list do adresatki nie trafił, był on bowiem wątpliwą mieszanką sprzecznych intencji. Pewien znamienity mąż głosił, iż bierność, masochizm i narcyzm są kobietom bliskie, lecz żeby i sadyzm? Małżonka moja raz w życiu na anons odpowiedzieć pragnęła, ale ciekawości śmiałością zwyciężyć nie zdołała, z pomocą przyszedłem pociechę chcąc sprawić, przystałem nawet na dołączenie podarku w postaci suszonki – kwiatu złamanego, który minionego lata w ogrodzie znalazła, gdy na spacery już wtedy nadwątlone zdrowie pozwalało. Sercu Pana pomóc chciałbym, lecz potrzebuję, niestety, iskry wiary w to, że pełni ono jakąś inną funkcję prócz biologicznej i strategicznej, gdy chce się podstępem przejąć majątek. Broń Boże, nie wyznaczam Panu tego karkołomnego zadania, informuję jedynie z krępującą szczerością, iż w obecnej sytuacji ofiarować Damie mogę jedynie rozmowę przy filiżance kawy bądź kakao.
Z całym należytym szacunkiem, R.
PS Proszę zdradzić, czy czas niszczy kwiaty, sprowadzając szarość i gnicie, czy może na pół roku zabiera je, byśmy od nowa nauczyli się je zauważać.
List polecono dostarczyć do rąk własnych Pana H. W odpowiedzi na pytanie, skąd pewność, że przypadkiem pod danym adresem nie mieszka kilku Panów H. padła dziwna odpowiedź: adresat sam będzie wiedział, że to dla niego. W celu rozpoznawczym miały służyć żywe chabry w eleganckiej, minimalistycznej doniczce.
[Ty również mnie nie oceniaj, jeśli jeszcze tego nie zrobiłaś.]
Nie można było powiedzieć, że Victor nie pamiętał o spotkaniu, bo on po prostu zapomniał... o całym świecie, włączając w to samo zapominanie. Poprzedniego dnia obudził się, a raczej został obudzony tuż po ósmej wieczorem, poszedł poprawić coś w najnowszym projekcie i jakoś tak nagle zrobił się ranek. Często zastanawiał się, czy przypadkiem na pewnej wysokości czas nie zaczyna płynąć szybciej, bo tylko w pracowni mieszczącej się na poddaszu zdarzało mu się tracić godziny jak drobne w szynku. Może wcześniej docierało do niego światło słoneczne? Ech, cholera tam wie, najważniejsze, że o mało nie wypluł serca, gdy usłyszał piski. Miał wrażenie, że ten dźwięk pochodzi gdzieś z mrocznych głębi jego umysłu, wzrasta i urzeczywistnia się coraz bliżej drzwi. Oto został nawiedzony. Demony, demony! Fala gorącej irytacji zalała jego ciało. Ktoś odebrał mu coś bezprawnie nawet nie przez zachłanność, a brak taktu, grubiańskość i tę cholerną beztroskę! Jego samotność, jego skupienie to sacrum. Zacisnął zęby i przymknął powieki, podsycając złość. Nie mogła się doczekać...? Nagle wszystko prysło jak bańka mydlana, pozostawiając drobiny wilgoci w powietrzu. Głęboko odetchnął, pozwalając opanowaniu rozgościć się w głowie. Wcześniejsze myśli były niesprawiedliwe, ale jakoś nie poczuł się gorzej. Odłożył węgiel w zagłębienie biurka i ruszył w stronę wyjścia z pomieszczenia. Akurat miał to szczęście, że było go stać na wynajęcie dwóch pokoi, przedsionka, schodów i sporego poddasza, a rachunki były tym niższe, im więcej dziur w dachu naprawił. Schodząc na dół jeszcze rozmasował bolący bark i poprawił prawie nieprzyzwoicie rozpiętą koszulę, przy okazji brudząc siebie i materiał paroma słabo widocznymi smugami węgla w kształcie palców. Był nieprzygotowany na przybycie gości i nawet nie próbował tego ukrywać, z drugiej strony takie małe faux pas chyba da się wybaczyć. Pochwycił Riley i uniósł, a potem obrócił się z nią dookoła, zaraz z powrotem łagodnie pomagając jej stanąć na podłodze. – Jeszcze mogę tak zrobić, ale niedługo będzie mi wypadało tylko skromnie ucałować jej dłoń. – Uśmiechnął się pod nosem i sięgnął po zawieszoną na oparciu krzesła marynarkę, grzecznie ją przywdziewając. – Dobrze was widzieć.
Przechylił głowę i posłał Harveyowi spojrzenie mówiące 'możesz sobie oszczędzić'. Obydwaj dobrze wiedzieli, że lata świetności ich znajomości przeminęły i spotkania są raczej rodzinnym zwyczajem, który nie jest na tyle przykry, by go zaniechać. Oczywiście nie skomentował sytuacji w werbalny sposób, skupiając się na dziewczynce. Cholera, lubił ją. Z chęcią pokazałby jak tworzy się szkice, jakich narzędzi używa, by z płaskich kresek stworzyć pełnowymiarową bryłę albo nawet... Nie, nie, to głupi pomysł. Przede wszystkim, mogłoby się jej spodobać, a dziewczynce nie wypada interesować się takimi rzeczami, poza tym Harvey by go znienawidził, gdyby miał powód, by ją tu częściej przyprowadzać. No i sam Victor straciłby trochę czasu i – broń Boże! – swoją samotność. Pokrótce wytłumaczył, że tworzy coś małego i precyzyjnego do pracowni pewnego pana. Nawet z tych kilku słów dało się wyczytać, że to zlecenie z rodzaju żmudnych i wymagających wiedzy technicznej, nic przyjemnego dla obserwatora. Zapewnił, że jeśli znajdzie chwilę wolną i jeśli rodzice się zgodzą, będzie mógł zająć się czymś specjalnie dla niej. – Wieczorem? – Zerknął za okno, potem na zegar. Przepadał za teatrem, ale nie za ludźmi, którzy, nie wiadomo dlaczego, wpadali na podobny pomysł do jego i czasem dość tłumnie przychodzili oglądać spektakle. Pokręcił głową. – Pracowałem całą noc, zmęczony byłbym jeszcze gorszym towarzyszem niż na co dzień. Może innym razem. Z chęcią zobaczyłbym się z Cornelią – dodał bardziej do siebie i chwilę nad czymś się zastanawiał, ale ostatecznie zamilkł. Szybko opłukał zimną wodą dłonie i oparł się biodrem o ścianę, gniotąc między palcami róg czystego ręcznika. Komentarz trochę go zaskoczył. Zbyt częste spraszanie gości uznawał za marnotrawienie czasu i sił, ale szczęśliwie nie cierpiał bibelotów i pokoje mieszkalne udawało mu się utrzymać we względnej czystości... co innego, że modyfikacje, jakich tu dokonał, uważał za zwyczajne, a niektóre przedmioty i narzędzia, niespotykane w normalnych domach, dosłownie przestawał zauważać. – To pewnie przez obecność wielu pomysłów i myśli. Ludzie, którzy rzadko tu przychodzą nie są przyzwyczajeni – rzucił luźno, jakby teoria nie była cyniczna, tylko lekka i żartobliwa. – Ciasta?
Cierpliwie pozwalał Riley zwiedzać mieszkanie i oglądać, pilnując jedynie, by przypadkiem nie zrobiła sobie czymś krzywdy. Odłożył ręcznik na oparcie jednego z krzeseł i sięgnął po model lecącego ptaka posklejany z cienkich, elastycznych pasm drewna, pokazując w milczeniu, że niektóre elementy mogą się zginać, imitując ruch prawdziwego zwierzęcia. Taak, pamiętał historię wiążącą się z tym przedmiotem, pewnie pogrążyłby się we wspomnieniach, gdyby nie... Och, teatr, teatr! Victor odkąd pamiętał, musiał walczyć z frustrującym niezrozumieniem. Czy tak trudno jest uszanować, że gdy coś tworzy, nie chce odrywać się od pracy, dopóki nie skończy? Z chęcią nie sypiałby i nie jadł, dniami i nocami ślęcząc nad deską kreślarską albo narzędziami. Gdy wychodził, przeważnie czuł się źle, bo miał wrażenie, że marnuje czas. To bardzo egoistyczne podejście, tak, tylko... Bił się z myślami, patrząc na Harveya i zdając sobie sprawę, że mężczyzna jedynie podsyca wewnętrzny konflikt. Społeczność, ludzie, role, powołanie, kontakty, priorytety, stracone chwile... Czego będziesz żałować bardziej, Victorze? Opadł na jeden z foteli, powoli nabrał powietrza i przetarł twarz dłońmi, głęboko wzdychając. – Nie, nie. Wybacz. Chyba zapomniałem jak rozmawia się z ludźmi, jak rozmawia się z... tobą. – Uśmiechnął się przepraszająco i szczerze, bez ironii czy kpiny, co kogoś niespodziewającego się takiej zmiany mogło zaskoczyć. – Do wieczora jeszcze wiele czasu, przygotuję się. Nie chcę stracić miejsca w tej rodzinie, ale zawsze gdy gdzieś wychodzę, widzę... – Wykonał gest dłońmi. – Te wszystkie rzeczy, których brakuje, które można ulepszyć, poprawić. Od razu w głowie pojawiają mi się pomysły i każda chwila zwłoki z ich zapisaniem to utracone szczegóły, bez których sama idea nie może poprawnie funkcjonować. – Mógłby mówić dalej, ale przerwał, przyłapując się na tej swojej tendencji do monologów, które akurat w obecnej sytuacji mogłoby nie być właściwe. Zerknął na drzwi pracowni, na Riley, potem znów na Harveya. – Masz na myśli to, bym projektował i budował na oczach osób zlecających mi pracę? – upewnił się.
Szatański Dżentelmenie, Początek listu i już wymienia Pan cechy, które nas łączą? Jeśli to miało odstraszyć, to tak nie zadziałało, a szkoda, bo jakże łatwiejsze byłoby życie, gdybym nie odpowiedział, prawda? Co dokładnie powodowało mną, by chociażby rozważyć odpisanie na Pański list, zachowam w tajemnicy, jeśli będzie Pan tak łaskaw na to pozwolić. Dlaczego w ogóle sięgnąłem po pióro? Intencje lepiej wyrwę z siebie i zakopię w ogródku, nim się zaczną rozrastać i mnożyć. Jeśli zależałoby to ode mnie, to wcale bym nie pisał, bo rzadko czytuję gazety, a praktycznie wcale nie zaglądam na strony z anonsami. Zresztą, powiem szczerze, wahanie towarzyszyło mi do ostatniej chwili. Zamierzałem ukryć kopertę w pracowni, między słojem z pigmentem a porcelanową stłuczką. Ach, ironia losu, bowiem teraz chowam tam naszą korespondencję, nie chcąc, by w jakiś sposób trafiła do M. Wiem, jakie myśli pojawiłyby się w Jej głowie, gdyby zobaczyła tę sprawę z Pańskiej perspektywy. Ja wiem, ale Pan nie chce wiedzieć, zapewniam.
Zwykle nie lubię chodzić cudzymi śladami, więc mam obiekcje, by zgadzać się, że świat to takie złe miejsce, bo to brzmi niemal jak usprawiedliwienie dla naszych słabości, występków... i dla serca, o którym w naszym pisaniu więcej, niż w medycznym podręczniku anatomii. Proszę mnie źle nie zrozumieć, zwróciłem na ten drobiazg szczególną uwagę z winy narastającego pragnienia poczucia cudzym sercem czegokolwiek, o czym wspominaliśmy i tego, co przemilczeliśmy. Nie zaszkodziłoby również pożyczyć oczu, bo, jeśli w ogóle to Pana obchodzi, wcale nie widzę zbawienności mniejszych dawek śmierci, wspomnianego ciepła i nadziei. Gorzka pigułka łykana dzień w dzień zmienia zdolność odczuwania smaków, aż w końcu człowiek sam zaczyna pachnieć i smakować gorzko, pod własnym dachem dostrzegając tylko żółte plamy na drobnych dłoniach i chudych policzkach, zakurzone kapelusze i suknie, których falbany wirować będą wokół kostek obcej damy. Oddechu orzeźwienia na zewnątrz też się nie weźmie, bo 'drzemkę' w cuchnącym zaułku właśnie łapie nędznik siny, trupi, do rynsztoku zepchnięto truchło gołębia, a po wtorkowym targu pod ścianę ryb i warzyw zgniłych narzucano. I tylko w te chwile, gdy drzewa i kwiaty zaczynają kwitnąć, ma się ochotę pochwycić je jak pierwszego kochanka, lecz strach nie pozwala, by nie spłoszyć, nie skrzywdzić, i błagać, by chociaż one jedyne nie traciły barw, nie poddawały się suchości, pleśni. A gdy pierwszy płatek wiatr uszczknie, wie się, że umowa została zerwana w chwili, gdy Bóg pchnął Ziemię w ruch i podzielił rok na cztery pory, że śmierci nie da się oswoić w drzemce. Więc właśnie tak, jak pisałem: świat to nie takie złe miejsce. Szczęśliwie się składa, że przejawia Pan dar prorokowania, z łatwością więc zgadnie, czy gadaninę tę niepotrzebną, za którą mogę przeprosić, jeśli Drogi H. poczuje się lepiej, umieszczam tu z przekory, czy z prawdziwej wiary.
Ważne pytanie na końcu, by Pan nie przeoczył go przypadkiem przez natłok wątków i emocji wyżej. Tym razem dopisków oszczędzę, ale dodać mogę, że stworzyłem kiedyś pewien... mogę dodać, ale nie chcę.
Być może to dość niespotykanie w ich czasach, ale Victor wydawał się być szczery z intencjami i braniem sobie do serca polepszenia kontaktów rodzinnych. Zainspirował go Harvey, ale głównym i trzeba przyznać, że całkiem uroczym powodem była Riley. Wynalazca nie miał własnych dzieci, a przynajmniej o istnieniu żadnego nic nie wiedział. Nie miał też żony, bo poświęcił się nauce, pokładając nadzieje na przetrwanie rodziny w Cornelii i jej mężu. Oczywiście łatwo można było zarzucić wynalazcy, że marnuje talent i naukowe dziedzictwo, które przy odrobinie szczęścia, a także wysiłku mógłby przekazać potomkowi, ale z drugiej strony wyobrażenie sobie u jego boku kobiety graniczyło z cudem. No, chyba, że byłaby to podstarzała, okragła gosposia, która dwa razy w tygodniu zaglądałaby do pracowni i sprzątała wióry albo opiłki, mrucząc pod nosem, że Pan Vermooth powinien częściej to, a rzadziej tamto. Z biegiem lat niektórzy wykoncypowali ciekawą ideę zakładającą uznanie i szacunek dla oddania technicznej pasji i dopatrywali się przejawów odpowiedzialności za kobiece uczucia i troski. Myśleli, że Victor wiedział, że będzie rozdarty między żoną a pracą, więc wolał oszczędzić wybrance nieprzyjemnych doświadczeń, walczenia o atencję, poczucia zaniedbania i całej reszty kłopotów. Sam zainteresowany miał na ten temat własne zdanie, ale nic nie mówił, skoro nikt go nie pytał i pozwalał na tę drobną idealizację, uznając ją za wygodną w większości przypadków. Jednak, wracając do sedna: Victor postanowił wrócić do życia poza pracownią. Tak myślał teraz, miał ochotę i wierzył, że tym razem nie zapomni. W ciszy wysłuchał tego, co lubi i czego nie umie, ale nie skomentował tej opinii w żaden sposób. Uznał, że dobrze wiedzieć, co Harvey myśli, samemu nie czując się w obowiązku tłumaczenia, jak on widzi ten temat, w końcu, gdyby ktoś chciał znać jego opinię, zapytałby, prawda? Tylko ten sposób w jaki Fitzgerald patrzył... To politowanie w połączeniu z kolejną dawką drobnych pouczeń, za które autor przed chwilą przepraszał, sprawiało, że Victor miał ochotę się bronić. Zaniedbanie nie musiało oznaczać braku umiejętności, tylko brak chęci. Puścił to mimo uszu. – Ciągła praca przy ludziach jest wykluczona, to mogę powiedzieć już teraz, ale na zorganizowanie paru pokazów... nie, to złe słowo. Na parę dni otwartych mógłbym przystać. – Rozejrzał się. – Oczywiście nie tu, gdzieś w bardziej dostępnym miejscu. – Teraz zerknął na siostrzenicę i, cóż, uśmiechnął to za dużo powiedziane, raczej jego spojrzenie stało się bardziej miękkie. – Do pracowni cię nie zabiorę, ale mogę przynieść parę rzeczy tutaj. Jeśli tylko twój tata się zgodzi... – Zerknął na Fitzgeralda z błyskiem zadziornego rozbawienia w oczach. – A zgodzi się na pewno, bo przed chwilą tak pięknie mówił o dawaniu siebie innym.
[ Witam na blogu. Życzę dużo weny i wątków. No i zapraszam do siebie ^^]
OdpowiedzUsuńElizabeth
[Krzyczeć nie będę, ale szkoda, że gej. Harvey to ciekawa postać, do której tragizm jak najbardziej pasuje, a wizerunek, moim zdaniem, został dobrany wręcz idealnie. Pozostaje mi tylko się przywitać, życzyć miłej zabawy na blogu i zaprosić do siebie na jakiś wątek :)]
OdpowiedzUsuńCarina
Witamy serdecznie na blogu i życzymy udanych wątków oraz spokoju i bezpieczeństwa. W końcu nic nigdy nie wiadomo :)
OdpowiedzUsuń[ Gej? Dobrze przeczytałam? Sprawdzę jeszcze raz. Tak gej i to murowany! Widzę, że siedzimy w podobnym dołku kochana. Od razu terapia - może Pan Bóg cię taką stworzył?
OdpowiedzUsuńJeżeli chcesz, by Harvey spędził mile czas z kimś równie fiolzoficznie ekscentrycznym to zapraszam do Aarona. Koleś z chęcią wypyta kolegę po fachu, o skończonych studiach.
Zapraszam do siebie i czekam na odzew.]
Aaron
[ Trochę wygląda, już na wstępie widać, że zgromadziły się nad nim ciemne chmury i ten deszczyk wcale nie jest przypadkowy. :D
OdpowiedzUsuńNawiązanie do Freuda — rzecz bardzo ciekawa. Swego czasu interesowałam się jego teoriami, pochłonęłam kilka książek i dalej czuje niedosyt, a tu proszę, pojawia się okazja, żeby w ten czy inny sposób ponownie powrócić do tematu. Dobra robota i miłej zabawy, bo to chyba najważniejsze.]
W.W
[ A jak bym zaproponowała wątek? Jak się na to zapatrujesz?]
OdpowiedzUsuń[Po przeczytaniu twojej karty, nie wiem czemu, miałam w głowie nie Oscara Wilde, a Donatiena Alphonse Françoisa de Sade :) Nie powiem postać jest niesamowicie ciekawa i z pewnością wyróżnia się, choć być może nie na pierwszy rzut oka.
OdpowiedzUsuńZapraszam do wątku i życzę powodzenia na blogu :)]
Nicholas
[ Na blogu pojawia się coraz więcej postaci, które mogą okazać się Rozpruwaczem, albo mogą mieć co do tego predyspozycje.
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło i dziękuję za powitanie, miło być tym pierwszym :p ]
Charles S. Lloyd
[Ojej cieszę się, że udało mi się ciebie w należyty sposób skomplementować :D Ja osobiście uwielbiam książki De Sade'a, nie w sumie przez wzgląd na cały ten sadyzm, ale przez to jak udało mu się wpleść w to całkiem... Ciekawą filozofię i poglądy na temat życia. To jest fascynujące :)
OdpowiedzUsuńW takim razie z miłą chęcią poczekam na przygodę z Harveyem. Nicholas może nawet trafić do niego na kozetkę, choć nie wiem czy będzie go stać ;)]
Nicholas
[A dziękuję :) Anthony Misiano idealnie go, według mnie, odegrał - do tego wzbogacił Teslę o niecodzienny akcent :)
OdpowiedzUsuńOoo ciekawe! Z pewnością siostrzeniec zasługuje na niebagatelną lalkę. To co, może zacznę? Jeśli tak to proszę o czas do jutra :)]
Nicholas
[Witam serdecznie, bardzo fajne nawiązania do Freuda. Życzę ciekawych wątków i dużo dobrej zabawy. :)]
OdpowiedzUsuńFrederick Abberline
[ A to pech :P Zdolności Charlesa nie kończą się na tych cyrkowych :P Myślimy nad jakimś wątkiem? ]
OdpowiedzUsuńCharles S. Lloyd
[ Jakie ,,kulisy" masz na myśli? Chodzi Ci o to, że Harvey miałby odkryć to, że Charles okłamuje wszystkich i nie widzi przyszłości? A co jeśli okaże się, że widzi? Chętnie się dowiem, co też Pan Psychoanalityk by odkrył po rozmowie z moim panem :) ]
OdpowiedzUsuńCharles S. Lloyd
[Przyszłam się przywitać! Nie wiem, jak połączyć nasze dwie postaci, ale czuję, że warto by było. :D Tak więc zapraszam do siebie!]
OdpowiedzUsuńLucy
[ Ach o takie kulisy Ci chodziło, dobrze mi to pasuje. Jeśli mam zacząć to zrobię to, ale dopiero jutro w porze wieczornej, gdyż wcześniej nie pozwala mi na to czas i uczelnia :) ]
OdpowiedzUsuńCharles S. Lloyd
[ Jeśli nic nie pojawi się do 20, to wtedy zacznę ja coś tworzyć. Jutro z uczelni wracam o 20:30, więc zanim się ogarnę to trochę czasu może minąć. Ja mam jutro kolokwium i szykuję się na egzaminy i sesję :/ ]
OdpowiedzUsuńCharles S. Lloyd
[Harvey jest ciekawą postacią to muszę przyznać otwarcie. Wyjątkowo nie mam jednak pomysłu jak można, by powiązać go z doktorem Aldridgem. Pozostaje mi zatem życzyć udanych wątków i wpaść do mnie, jeśli Cię olśni.]
OdpowiedzUsuńVaughn Aldridge
[Wyjątkowo interesujący pan z idealnie dobranym wizerunkiem. Z chęcią stworzyłabym jakiś wątek, jeśli tylko damy radę jakoś ich powiązać]
OdpowiedzUsuńThomas
Uwielbiał swoje życie. Nie potrafił zrozumieć, jak ludzie mogli podchodzić do cyrków jako do czegoś dziwnego, innego i strasznego. Dla niego nie było ciekawszego i bardziej magicznego miejsca na świecie. Magia i tajemnica dosłownie wylewała się z każdego możliwego miejsca. Chłopak był wdzięczny, że miał to szczęście i wychował się wśród tego bajkowego otoczenia. Wiedział, że nie zawsze jego opinie są podzielane przez innych ludzi. Nie rozumiał tego, ale z drugiej strony podobało mu się to. Lubił spoglądać na twarze zmieszanych przechodniów, którzy mijali jego lub jakiegokolwiek pracownika cyrku. Pod zmieszaniem udawało mu się dostrzec nutkę strachu, wrogości czy nawet obrzydzenia. To ostatnie chyba najbardziej mu przeszkadzało. W trupie cyrkowej wychowywał się od małego, więc widok zdeformowanych twarzy nie robiła na nim wrażenia. Był tolerancyjny, chociaż pojęcie to nie było mu znane. Wśród swojej rodziny nazywany był Aniołem, Pięknością ale najbardziej cieszył go przydomek Brat. Było to trochę ckliwe, a i owszem, jednak cyrkowcy stworzyli sobie prawdziwą rodzinę, bez żadnych przezwisk, szykan i nieprzyjemności. Owszem nie było cukierkowo, zdarzały się kłótnie, ale gdy przychodziło coś do czegoś wszyscy stali murem. Większość mieszkańców Londynu uważała cyrkowców za potwory, jednak to londyńczycy byli prawdziwymi monstrami. Chłopak wiedział, że pewnego dnia przyjdzie zmiana, która sprawi, że na świecie zapanuje inny porządek. Czuł to w kościach, niestety wiedział, że sam już tego nie doczeka.
OdpowiedzUsuńTechniczna rewolucja, którą później nazwano rewolucją przyniosła wiele zmian i wiele z nich miała jeszcze wprowadzić. Powoli dochodziło do zmian. Charles nigdy nie interesował się światem zewnętrznym, ponieważ miał swój prywatny, zamknięty w materiałowych ścianach namiotu wypełnionego wonią kadzideł i różnych perfum. Lubił się tam zaszywać, roztaczać magię, w którą wierzyli ludzie. W tak niebezpiecznym świecie, jakim był wiktoriański Londyn ludzie chcieli wierzyć, że istnieje coś ponad to wszystko. Jakaś wyższa siła, która byłaby zdolna zmienić lub zagłuszyć zło. Chcieli mieć nadzieję, że będzie lepiej. Lloyd nie wierzył w nadzieję, ale przecież nie mógłby tego otwarcie przyznać.
Lloyd stał oparty o barierkę i przyglądał się przygotowaniom do przedstawienia. Podobało mu się, że wszyscy traktowali to jako najważniejsze zadanie w swoim życiu. Nie był ślepy i widział niedoskonałości, upośledzenia i głupotę swojej cyrkowej rodziny. Był przekonany, że gdyby nie to miejsce, to żadne z nich nie poradziłoby sobie w brutalnym świecie. Mieli tylko siebie i nikogo innego. W pewnej chwili jego wzrok przykuł delikatny ruch w rogu ogromnego, cyrkowego namiotu. Jego oczy były przyzwyczajone i wyćwiczone żeby dostrzegać minimalne ruchy, a ciało żeby szybko reagować. Nie był zwinny i wiele brakowało mu do sarniej gracji, więc jego ruchy były nieco niezdarne. Spojrzał mężczyźnie prosto w oczy. Teraz gdy był bez kostiumu i makijażu nie robił takiego wrażenia, jak podczas swoich sesji. Ciągle jednak miał swoje zdolności, które bez tej całej kolorowej otoczki dodatkowo potęgowały tajemniczą aurę wokół chłopaka. Podobało mu się to.
– Czyżby kolejny światły umysł, przyszedł doszukiwać się jakichś nieprawidłowości? – powiedział bezpośrednio i być może trochę niegrzecznie. Stanął naprzeciwko mężczyzny i skrzyżował ręce na piersi. Badał go. Próbował wyczytać coś z jego postawy, mimiki twarzy czy nawet oczu.
Charles S. Lloyd
[Mam nadzieję, że jest w porządku, przepraszam, że tak krótko :)]
OdpowiedzUsuńGdyby lalki mogły odżyć i poruszać się w rzeczywistości z pewnością rozpoczęłyby wspaniały taniec ku uciesze zmęczonych oczu Nicholasa. Zanuciłyby cichą piosenkę, ubogacając obecnie smutną, deszczową atmosferę za wielką szybą witryny. Sprawiłyby, że wena Moynahana wróciłaby ze zdwojoną siłą, przyozdabiając jego umysł cała feerią różnobarwnych pomysłów i inspiracji. Dzisiaj... Nicholas był wypalony.
Zganiał to po prostu na chwilowe zmęczenie i niemoc. Czuł się niedobrze, być może się przeziębił, gdyż od rana pociągał frasobliwie nosem. Powinien się położyć, ale nie miał serca zamykać sklepu i odbierać kilku chwil radości dzieciakom, które go odwiedzały. Choć większość twórców jego pokroju nie wpuszczało do środka sierot i maluchów z ulicy... Nicholas nie miał serca tego robić. Zawsze trzymał dla chętnych do zabawy dzieci skrzynkę z lalkami, które tworzył dla przyjemności, a nie na czystą sprzedaż. Otwarte drzwi i ciepłe światło zapraszało, a prosta, chwilowa zabawa pozwalała zapomnieć o wszelkich problemach jakie czekały na ulicach East Endu. Niepisana umowa jaką zawarł Nicholas z zapomnianymi dziećmi głosiła jedno - drzwi do pracowni Moynahana będą dla nich zawsze otwarte, jeśli te będą szanować jego pracę i nie będą go okradać.
Dzisiaj jednak... Nie było nikogo. Pusto, zimno i cicho. To jeszcze bardziej pognębiało lalkarza, który bez natchnienia stał przy stole do pracy, ustawionego na widoku - tuż obok półek wypełnionych lalkami, domków i kącików z pięknie wyszytymi ubrankami dla tworów Moynahana. Ze skrzyżowanymi rękoma obserwował krople deszczu bębniące o szybę i to, co dzieje się na ulicy. Co chwila ktoś przebiegał, chowając się pod parasolem lub skrawkiem gazety, którą kupił jeszcze niedawno. Nicholas westchnął ciężko, nie spodziewał się dzisiaj klientów.
Może powinien zamknąć na dzisiaj sklep? Pójść i odpocząć? Pójść do aptekarki po cokolwiek co pomogłoby mu zwalczyć ten uciążliwy ból głowy i katar?
Przesunął palcami po włosiach pędzli umieszczonych w niewielkim glinianym, pomazanym dzbanuszku. Musiał się wyrwać z tego marazmu i to zaraz.
- Tak - powiedział do siebie, odrobinę głośniej niż zamierzał. Podniósł się lekko i wyprostował, uderzając pięścią w otwartą dłoń. Musiał zacząć działać, a nie przesypiać cały dzień. To było do niego niepodobne. Nicholas obrócił się i chciał już wyciągnąć szkic spod stosów papierów, by go dokończyć, gdy nagle usłyszał dzwoneczek przy drzwiach.
Ooo... Jednak ktoś przyszedł.
Moynahan odwrócił się z naturalnym i uprzejmym uśmiechem, swobodnie poprawiając podwinięte rękawy szarawej koszuli. Ukłonił się krótko.
- Dobry wieczór - przywitał się.
Nicholas
[Dziękuję za miłe powitanie ;)
OdpowiedzUsuńPiosenka jest niesamowicie klimatyczna, więc uznałam, że będzie idealnym dopełnieniem karty :D A atmosfera kabaretu a la "Chicago" to to, co uwielbiam!
Ja muszę Cię pochwalił za ładny, rzeczowy opis i wizerunek, który jednocześnie kocham i nienawidzę (z pewnością jak większość fanów SH BBC :D). Oczywiście zapraszam na wątek, jeśli masz ochotę i wolne miejsce, razem coś wymyślimy ;)]
Fenella
[Dziękuję ślicznie za miłe powitanie. I szczerze mówiąc żałuję twojego braku czasu wolnego, bo z tym panem akurat bym się na wątek skusiła. Mam słabość do psychologii, homoseksualistów, Andrew Scotta i ogółem większości tego, co znalazłam w karcie. No cóż, może jak znajdziesz chwilkę to coś razem sklecimy. ;> ]
OdpowiedzUsuńArthur
[Teraz będę mieć wyrzuty sumienia że morduję twój wolny czas, ej. ;-;
OdpowiedzUsuńAle to jest, rozumiesz, ta moja magiczna umiejętność przekonywania ludzi. Może powinnam zostać politykiem?
A zgadzam się, wcześniejsza znajomość mi się bardzo podoba. Arthur ma tak jakby drobne problemy ze sobą - albo raczej z Sherlockiem, co, jak mi się zdaje, jednak widać w kp - więc kontakty z kimś, kto macza palce w psychologii, mogą mu się bardzo przydać. Tak samo jak drobna pomoc. XD]
Arthur
[Tak
OdpowiedzUsuńtak, totalnie to widzę
piękne. Piękne po prostu.
Masz ochotę ustalić jakieś konkrety dotyczące samego wątku czy idziemy na żywioł?]
Arthur
[Z miłą chęcią, jednak obawiam się, że dopiero jutro. Dzisiaj mój mózg wyrobił już normę myślenia i tak jakby odmawia współpracy.
OdpowiedzUsuńAle jutro spodziewaj się rozpoczęcia. ;>]
Arthur
[Wybacz ten dobry obsuw. I tę długość też wybacz, choroba mnie dobija, poprawię się, obiecuję.]
OdpowiedzUsuńDochodziła właśnie piąta po południu, a Arthur wciąż nie przyjął żadnego pacjenta. Mogło mieć to drobny związek z faktem, że w ciągu ostatnich miesięcy nikt jakoś specjalnie nie kwapił się do przekraczania progu jego gabinetu, i jedyne, co mężczyzna mógł robić w czasie swego pobytu w szpitalu, to czytać gazety i ślęczeć godzinami nad kolejnym opowiadaniem, względnie zajrzeć do kostnicy popatrzeć jak rozkładają się ciała. Było to bowiem zajęcie równie, o ile nie bardziej fascynujące co siedzenie samotnie za biurkiem i czekanie na pacjentów, którzy i tak nie przyjdą.
W szpitalu działo się ostatnio sporo. Przez napływające co chwilę ofiary kolejnych ataków tajemniczego zabójcy Doyle odnosił dziwne wrażenie, że świat nagle przyspieszył obroty. Zupełnie jakby jakaś niewidzialna siła pchała rozwój wydarzeń w przód, zupełnie nie czekając na policję i lekarzy, którzy mieli za zadanie wyjaśnić przerażonemu społeczeństwu co tak naprawdę się dzieje.
Arthur należał prawdopodobnie do tej niewielkiej grupki, której nie można było nazwać przerażonymi króliczkami. Wracał do domu po nocy i nawet nie myślał o tym, co mogłoby się stać, gdyby napastnik postanowił wziąć sobie na cel samotnego mężczyznę spieszącego ciemną ulicą. A może po prostu nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia? Od dłuższego czasu całym jego światem była praca, dom i nowele do napisania. Nie było w nim miejsca na kogoś takiego jak Kuba Rozpruwacz.
Tak, o tym chyba też powinien powiedzieć Fitzgeraldowi na dzisiejszej sesji.
Zegar wahadłowy wybił właśnie osiemnastą, odrywając uwagę Arthura od maszyny do pisania, nad którą spędził ostatnie półtorej godziny. Poderwał głowę, zamrugał kilkukrotnie i nerwowym ruchem wyciągnął zapisaną do połowy kartkę.
- Jasna cholera, to już tak późno? - mruknął sam do siebie. Nawet nie zauważył upływu czasu, pochłonięty pisaniem, a przecież za pół godziny miał być u psychoanalityka. Niechlujnie złożył wszystkie papiery na jeden stosik, zabrał nieco już znoszony płaszcz z oparcia krzesła i zarzucając go na plecy wybiegł z gabinetu.]
Arthur
[ Matka jeszcze w mojej wizji niesprecyzowana, ojciec kreuje się na wielkiego arystokratę i nie lubi słuchać, jak wygląda prawda na jego temat. Obszerniej chyba się o nich nic napisać nie da, jak na razie jedyną ciekawostką jest to, że William od dawna nie ma z nimi kontaktu.
OdpowiedzUsuńTu w sumie jest pewne pole do popisu, starszy Wilde bowiem na pewno potrzebuje jakieś terapii i może przypadkiem mógłby opowiedzieć o swoim wyrodnym synu. Co z tym dalej, jeszcze nie wiem, daj znać, czy chociaż przejdzie.]
Wilde
[Dziękuję serdecznie za ciepłe słowo i mam nadzieję, że "do później", jak się ze wszystkim uporamy. Chciałam z niej zrobić człowieka, a zatem dziękuję również za to, że wyszła ludzko. Ciekawe co się stanie, gdy Rose dowie się od Harvey'a że przyczyną jej żalu i babskiej histerii jest szok związany z brakiem męskiego przyrodzenia, jak to Freud zwykł przypisywać kobietom ;) Powodzenia życzę ze wszystkimi trudnościami stycznia!]
OdpowiedzUsuńRose
[No właśnie! To skojarzenie, wcale nie miało tak być. Powinienem przeczytać o wszystkich postaciach, zanim coś napisałem, żeby uniknąć powielenia zawodów... Szczerze tego nie zamierzałem, z drugiej strony staram się pocieszać tym, że autor Nicholasa chyba się na mnie nie złości. Byłbym gotowy stworzyć postać od nowa, gdyby to komuś przeszkadzało, ale może taka zbieżność da okazję do jakiegoś ciekawego nawiązania.
OdpowiedzUsuńGdy tak czytam to, co opisujesz wyżej, szczególnie fragment wyróżniony innym fontem, bierze mnie ochota na powieść epistolarną. Swoją drogą, poczułem się trochę zawstydzony, jakbym przeczytał czyjś pamiętnik albo zobaczył coś, czego nie powinienem, ale na co miałem ochotę gapić się dalej. Jak dla mnie: udało Ci się. Pozdrrrawiam!]
R.
[Nie jesteś? To wspaniale! Kiedyś próbowałem pisać coś takiego, ale jakoś nie wyszło... Znaczy się nie listownie, tylko na forum, ale zwróciliśmy tym uwagę innych, zaczęli się oburzać, że to nie są posty tylko listy, że tak nie powinno się prowadzić pisania nawet w sekcji z naszymi prywatnymi, zupełnie poza fabularnymi opowiadaniami, że jeśli koniecznie chcemy, możemy opisywać to jako narrację. Więc złośliwie zrobiłem to mniej więcej tak:
OdpowiedzUsuńNa kolanie spisał list następującej treści... i tu przytaczałem całą odpowiedź postaci, zakańczałem też narracją. To już by przeszło, ale moja współpisząca się oburzyła i rozczarowała, w efekcie straciła zapał.
Hm, jeśli masz odwagę, to możemy spróbować czegoś w tym stylu.]
R.
[Nie, wiesz co, to nawet nie administracja, tylko użytkownicy. Tak, tak, parki korytarze i wpadanie na siebie (ups, przepraszam, taka gapa ze mnie, a teraz pomożesz mi zbierać to, co rozrzuciłem i pójdziemy na seks).
OdpowiedzUsuńNo, tak, chyba to miałem na myśli... Pomysłów u mnie pod dostatkiem. Zbłąkany list? R. pisałby dooo... przyjaciela? Tylko czy H. by tego nie zignorował.]
R.
[Hm, hm, hm... No to by Rendiemu się głupio zrobiło. W liście pewnie opowiadałby jakąś historię i swoje przemyślenia. Trudno przewidzieć, co mogłoby się stać. Znowu jeśli on dostałby taki list, odpisałby na niego... w sumie też zależy też od treści, ale myślę, że zrobiłby to dla zabawy, z przekory. No, poza tym są jeszcze inne opcje. Mógłby wysłać, hm... mógłbyyy... o, wysłać wiersz pod pięć przypadkowych adresów, by zobaczyć, czy dostanie odpowiedź, a jeśli tak to jaką. Albo mógłby to zrobić, bo się z kimś założył.]
OdpowiedzUsuńR.
[Pisz częściej egzaminy z takim efektem, proszę... Ekhm, jeśli chcesz, bym zaczął, opowiedz mi mniej więcej, jak to ogłoszenie brzmiało, jeśli sama chcesz zacząć to po prostu dosłownie je opisz... albo coś. Po prostu mam ochotę się pobawić z tą odpowiedzią, (a wszystko przez Twoją inspirującą nienajnormalniejszość) a do tego potrzebowałbym jakiegoś zaczepienia.]
OdpowiedzUsuńR.
[Najwyżej winna będziesz tego, że uschną mi palce z ciekawości, ale spokojnie, rzadko im się to zdarza, pewnie przywykły, poza tym jestem raczej cierpliwy. A tak na poważnie, zajmij się tym, co ważne i się nie przejmuj. Gołgołpałerrendżers!]
OdpowiedzUsuńR.
[ Pewne cechy socjopatii przejawia, jednakże nie wszystkie, także nie mogę go porządnie skatalogować, bo niestety wymyka się z ram. Choć może to i dobrze!
OdpowiedzUsuńNa dodanie coś od siebie o ojcu przyzwalam, nie jest mi on szczególnie drogi. Właściwie to całkiem nieprzyjemny typ, toteż niech dostanie od losu załamanie psychiczne, ponure myśli i dużo obaw, że niedługo wyciągnie nogi. I wtedy mu się przypomni, że mimo iż syn wydziedziczony to jedyny syn jakiego posiada. I na gwałt będzie potrzebował pośrednika. I to najlepiej takiego Fitzgeralda.]
W.W
[Dziękuję bardzo za powitanie i miłe słowa. :) Również życzę ciekawych wątków.
OdpowiedzUsuńZ chęcią zaprosiłabym na wątek, ale ciężko jest mi coś wymyślić. Ostatnio chyba lepiej wychodzi mi zaczynanie. Jednak gdyby znalazły się chęci - zapraszam. :)]
Anabelle / Lucy
– Och, patrz! Tu jest twoje ulubione słowo! – Mia postukała palcem w gazetę, Rendie przysiadł na brzegu łóżka kobiety i nachylił się, czytając anons.
OdpowiedzUsuń– Rozmowny? – zapytał, ironizując dla zabawy. W dni takie jak ten, gdy pani domu czuła się lepiej, wszystko nabierało kolorów i życia. Lalkarz nawet rezygnował z pójścia do warsztatu i spędzał czas w domu, chcąc łapać każdą chwilę wspólnego szczęścia.
– Nie! Rozum – wyjaśniła kobieta ze śmiechem, zaraz jednak zamyśliła się. – Zawsze chciałam odpowiedzieć na najciekawszy anons, ale zwykle brakło mi odwagi... Och, nie patrz tak! Skąd mogę wiedzieć, czy ktoś nie uzna, że popełniłam głupstwo? – Znowu się zaśmiała, teraz jednak z odrobiną zakłopotania.
– Nie dowiesz się, dopóki nie spróbujesz – rzucił zawadiacko Rendie i wyszedł, zaraz wracając z podręcznym, drewnianym pulpitem, czystą kartą, inkaustem i piórem.
Droga Pani!
Jej słowa echo poniosło, i jak woda skałę drąży, tak one mnie naznaczyły, choć część zbłądzić musiała. Jestem panem, to się zgadza, lecz szlachetny u mnie jedynie rozum, bo słowo 'szaleństwo', które w świat pani rzuciła, zamknęło się w mym sercu. Namiętność i pasja pchnąć nieszczęśliwca są zdolne na skraj przyzwoitości. Odstraszyłem Panią? Nie, proszę się nie bać, przez myśl mi nie przejdzie, by zło na kogokolwiek sprowadzać, a co dopiero, by je w czyn zamienić. Ja w dłoni książkę dzierżyć będę, a między stronami kwiaty zasuszę, bo tak jak mądrość słowa jest zatrzymana na papierze, tak ja urok uwiecznić pragnę.
Pani, wierzę w jej gust i o radę ośmielam się prosić. Po jaką lekturę sięgnąć powinienem, by z myśli nie chcieć jej wygonić choćby na moment?
Niecierpliwie oczekuję najdrobniejszego słowa.
Przeczytał ponownie cały tekst i zerknął na Miję. To o namiętności było jej pomysłem, Rendie zaś nalegał na podkreślenie szaleństwa. On pomyślał o książkach, ona o dołączeniu do listu zasuszonego kwiatka, a dokładnie chabru. Pięknie! Tylko...
– Mam się pod tym podpisać? – pytał pół żartem, pół serio. Niby nie miał wielkich obiekcji, bo w końcu to nie koniec świata, ale czuł się odrobinę nie w porządku. – Ja taki nie jestem.
– Ten list jest nasz. Podpiszmy się razem.
M. R.
Twarz Nicholasa rozjaśniała naturalnym, niewymuszonym uśmiechem. Klasnął on krótko i chicho w dłonie, jakby szykował się do jakiegoś wielkiego czyny.
OdpowiedzUsuńA i owszem, to czego chciał się za chwile podjąć było czymś heroicznym i potrzebował wszystkich sił na wykonanie tego zadania idealnie. Chodziło w końcu o odnalezienie lalki dla niezwykłej, młodej damy która wkroczyła tutaj chwilkę temu z dorosłym mężczyzną. Najprawdopodobniej ojcem, ale lata pracy nauczyły Moynahana, że nie należy oceniać relacji rodzinnych na pierwszy rzut oka, by nie popełnić niewybaczalnej gafy.
Dziewczyna oderwała się od nogawki młodego mężczyzny, rozglądając się ufnie i z ciekawością dookoła. Otaczał ją cudowny świat stworzony z drewna, porcelany i jaśminowego tiulu. Jedwabiście gładkie kosmyki lalek ułożone były w misterne fryzury, a każda dama posiadała wspaniałą, bogatą suknię utkaną z marzeń małych dziewczynek. Chłopięce fantazje przedstawiali żołnierze z drewna, którzy mogliby stworzyć cudowny szwadron godny Napoleona.
Lalkarz skinął krótko, po czym zaśmiał się ciepło.
- Nie nazwałbym się geniuszem - powiedział subtelnie, ale dawało się wyczuć, że naprawdę tak sądzi, a nie jest to tylko fałszywa skromność - Zwyczajny ze mnie lalkarz i tyle.
Moynahan odwrócił jednak wzrok od tajemniczego gościa i zwrócił się bezpośrednio do Riley, która obserwowała jedną z bisque dolls, odzianą w piękną suknię ślubną z tafty. Kreacja składała się z maleńkiego, wiązanego złotą nicą gorsetu, koronkowych delikatnych rękawów oraz rozłożystej sukni z misternie utkanym wzorem. Sama lalka miała piękne, karminowe włosy spięte w elegancki kok, skryty pod pokaźnym welonem i wiankiem ze sztucznych miniatur kwiatów.
Nicholas uklęknął przy dziewczynce zwracając jej uwagę na siebie.
- Nie zachwyci się panienka byle przeciętnością? Postaram się znaleźć coś niesamowitego, obiecuje - lalkarz podniósł się i ukłonił, jakby dziewczynka, Riley, była dla niego królową i najważniejszym klientem. Moynahan jednak zawsze traktował tak każde dziecko, jakie przekroczyło próg jego pracowni.
Nie robił tego tylko z czystej chęci zarobienia i stworzenia atmosfery zaufania, że u niego warto wydać pieniądze. Naprawdę dbał o potrzeby małych klientów. Choć brzmieć to mogło naiwnie - ich szczęście to jego szczęście. A niezadowolony klient to skaza na honorze. Dzieci potrafią być najdokładniejszymi krytykami czyjejś pracy.
- Co panienkę interesuje? - spytał, wyciągając notes i ołówek z kieszeni, gotowy zapisać każde jej życzenie oraz odnaleźć najlepszą lalkę. Wiele z jego dzieł leżało w drugim pokoju, swego rodzaju tajnym magazynie lalkarza. Tam dopiero każde dziecko mogłoby poczuć się jak w raju. Zwrócił spojrzenie na mężczyznę - I na ile... Możemy sobie pozwolić, by spełnić życzenie tej damy?
Uśmiechnął się uprzejmie, jakby dając mężczyźnie znak, że niezależnie ile chce wydać, mała księżniczka nie wyjdzie stąd niezadowolona.
Nicholas
[Sama nie lubię filozofii... ._.]
Łaskawy Miłośniku Ogrodów,
OdpowiedzUsuńPrzyznaję, z początku nabrałem podejrzeń, iż musi być Pan czorcim bankierem, bo piórem obraca jak monetą zimną, wydaje się być chętny odsprzedać własną żonę, w przywłaszczaniu dóbr cudzych sukcesy odnosi i jeszcze ma czelność się nimi chwalić. Z wyjaśnieniem i prośbą o wybaczenie śpieszę.
Szczęście w występku! Ulgę poczułem na myśl o tym, że list do adresatki nie trafił, był on bowiem wątpliwą mieszanką sprzecznych intencji. Pewien znamienity mąż głosił, iż bierność, masochizm i narcyzm są kobietom bliskie, lecz żeby i sadyzm? Małżonka moja raz w życiu na anons odpowiedzieć pragnęła, ale ciekawości śmiałością zwyciężyć nie zdołała, z pomocą przyszedłem pociechę chcąc sprawić, przystałem nawet na dołączenie podarku w postaci suszonki – kwiatu złamanego, który minionego lata w ogrodzie znalazła, gdy na spacery już wtedy nadwątlone zdrowie pozwalało.
Sercu Pana pomóc chciałbym, lecz potrzebuję, niestety, iskry wiary w to, że pełni ono jakąś inną funkcję prócz biologicznej i strategicznej, gdy chce się podstępem przejąć majątek. Broń Boże, nie wyznaczam Panu tego karkołomnego zadania, informuję jedynie z krępującą szczerością, iż w obecnej sytuacji ofiarować Damie mogę jedynie rozmowę przy filiżance kawy bądź kakao.
Z całym należytym szacunkiem,
R.
PS Proszę zdradzić, czy czas niszczy kwiaty, sprowadzając szarość i gnicie, czy może na pół roku zabiera je, byśmy od nowa nauczyli się je zauważać.
List polecono dostarczyć do rąk własnych Pana H. W odpowiedzi na pytanie, skąd pewność, że przypadkiem pod danym adresem nie mieszka kilku Panów H. padła dziwna odpowiedź: adresat sam będzie wiedział, że to dla niego. W celu rozpoznawczym miały służyć żywe chabry w eleganckiej, minimalistycznej doniczce.
[Ty również mnie nie oceniaj, jeśli jeszcze tego nie zrobiłaś.]
[No czeeeść. Mogę Cię zjeść?]
OdpowiedzUsuńNie można było powiedzieć, że Victor nie pamiętał o spotkaniu, bo on po prostu zapomniał... o całym świecie, włączając w to samo zapominanie. Poprzedniego dnia obudził się, a raczej został obudzony tuż po ósmej wieczorem, poszedł poprawić coś w najnowszym projekcie i jakoś tak nagle zrobił się ranek. Często zastanawiał się, czy przypadkiem na pewnej wysokości czas nie zaczyna płynąć szybciej, bo tylko w pracowni mieszczącej się na poddaszu zdarzało mu się tracić godziny jak drobne w szynku. Może wcześniej docierało do niego światło słoneczne? Ech, cholera tam wie, najważniejsze, że o mało nie wypluł serca, gdy usłyszał piski. Miał wrażenie, że ten dźwięk pochodzi gdzieś z mrocznych głębi jego umysłu, wzrasta i urzeczywistnia się coraz bliżej drzwi. Oto został nawiedzony. Demony, demony! Fala gorącej irytacji zalała jego ciało. Ktoś odebrał mu coś bezprawnie nawet nie przez zachłanność, a brak taktu, grubiańskość i tę cholerną beztroskę! Jego samotność, jego skupienie to sacrum. Zacisnął zęby i przymknął powieki, podsycając złość.
Nie mogła się doczekać...? Nagle wszystko prysło jak bańka mydlana, pozostawiając drobiny wilgoci w powietrzu. Głęboko odetchnął, pozwalając opanowaniu rozgościć się w głowie. Wcześniejsze myśli były niesprawiedliwe, ale jakoś nie poczuł się gorzej. Odłożył węgiel w zagłębienie biurka i ruszył w stronę wyjścia z pomieszczenia. Akurat miał to szczęście, że było go stać na wynajęcie dwóch pokoi, przedsionka, schodów i sporego poddasza, a rachunki były tym niższe, im więcej dziur w dachu naprawił.
Schodząc na dół jeszcze rozmasował bolący bark i poprawił prawie nieprzyzwoicie rozpiętą koszulę, przy okazji brudząc siebie i materiał paroma słabo widocznymi smugami węgla w kształcie palców. Był nieprzygotowany na przybycie gości i nawet nie próbował tego ukrywać, z drugiej strony takie małe faux pas chyba da się wybaczyć.
Pochwycił Riley i uniósł, a potem obrócił się z nią dookoła, zaraz z powrotem łagodnie pomagając jej stanąć na podłodze.
– Jeszcze mogę tak zrobić, ale niedługo będzie mi wypadało tylko skromnie ucałować jej dłoń. – Uśmiechnął się pod nosem i sięgnął po zawieszoną na oparciu krzesła marynarkę, grzecznie ją przywdziewając.
– Dobrze was widzieć.
Wujek
Przechylił głowę i posłał Harveyowi spojrzenie mówiące 'możesz sobie oszczędzić'. Obydwaj dobrze wiedzieli, że lata świetności ich znajomości przeminęły i spotkania są raczej rodzinnym zwyczajem, który nie jest na tyle przykry, by go zaniechać. Oczywiście nie skomentował sytuacji w werbalny sposób, skupiając się na dziewczynce. Cholera, lubił ją. Z chęcią pokazałby jak tworzy się szkice, jakich narzędzi używa, by z płaskich kresek stworzyć pełnowymiarową bryłę albo nawet... Nie, nie, to głupi pomysł. Przede wszystkim, mogłoby się jej spodobać, a dziewczynce nie wypada interesować się takimi rzeczami, poza tym Harvey by go znienawidził, gdyby miał powód, by ją tu częściej przyprowadzać. No i sam Victor straciłby trochę czasu i – broń Boże! – swoją samotność.
OdpowiedzUsuńPokrótce wytłumaczył, że tworzy coś małego i precyzyjnego do pracowni pewnego pana. Nawet z tych kilku słów dało się wyczytać, że to zlecenie z rodzaju żmudnych i wymagających wiedzy technicznej, nic przyjemnego dla obserwatora. Zapewnił, że jeśli znajdzie chwilę wolną i jeśli rodzice się zgodzą, będzie mógł zająć się czymś specjalnie dla niej.
– Wieczorem? – Zerknął za okno, potem na zegar. Przepadał za teatrem, ale nie za ludźmi, którzy, nie wiadomo dlaczego, wpadali na podobny pomysł do jego i czasem dość tłumnie przychodzili oglądać spektakle. Pokręcił głową. – Pracowałem całą noc, zmęczony byłbym jeszcze gorszym towarzyszem niż na co dzień. Może innym razem. Z chęcią zobaczyłbym się z Cornelią – dodał bardziej do siebie i chwilę nad czymś się zastanawiał, ale ostatecznie zamilkł. Szybko opłukał zimną wodą dłonie i oparł się biodrem o ścianę, gniotąc między palcami róg czystego ręcznika.
Komentarz trochę go zaskoczył. Zbyt częste spraszanie gości uznawał za marnotrawienie czasu i sił, ale szczęśliwie nie cierpiał bibelotów i pokoje mieszkalne udawało mu się utrzymać we względnej czystości... co innego, że modyfikacje, jakich tu dokonał, uważał za zwyczajne, a niektóre przedmioty i narzędzia, niespotykane w normalnych domach, dosłownie przestawał zauważać.
– To pewnie przez obecność wielu pomysłów i myśli. Ludzie, którzy rzadko tu przychodzą nie są przyzwyczajeni – rzucił luźno, jakby teoria nie była cyniczna, tylko lekka i żartobliwa. – Ciasta?
R.
A raczej V.
UsuńCierpliwie pozwalał Riley zwiedzać mieszkanie i oglądać, pilnując jedynie, by przypadkiem nie zrobiła sobie czymś krzywdy. Odłożył ręcznik na oparcie jednego z krzeseł i sięgnął po model lecącego ptaka posklejany z cienkich, elastycznych pasm drewna, pokazując w milczeniu, że niektóre elementy mogą się zginać, imitując ruch prawdziwego zwierzęcia. Taak, pamiętał historię wiążącą się z tym przedmiotem, pewnie pogrążyłby się we wspomnieniach, gdyby nie... Och, teatr, teatr! Victor odkąd pamiętał, musiał walczyć z frustrującym niezrozumieniem. Czy tak trudno jest uszanować, że gdy coś tworzy, nie chce odrywać się od pracy, dopóki nie skończy? Z chęcią nie sypiałby i nie jadł, dniami i nocami ślęcząc nad deską kreślarską albo narzędziami. Gdy wychodził, przeważnie czuł się źle, bo miał wrażenie, że marnuje czas. To bardzo egoistyczne podejście, tak, tylko... Bił się z myślami, patrząc na Harveya i zdając sobie sprawę, że mężczyzna jedynie podsyca wewnętrzny konflikt. Społeczność, ludzie, role, powołanie, kontakty, priorytety, stracone chwile... Czego będziesz żałować bardziej, Victorze?
OdpowiedzUsuńOpadł na jeden z foteli, powoli nabrał powietrza i przetarł twarz dłońmi, głęboko wzdychając.
– Nie, nie. Wybacz. Chyba zapomniałem jak rozmawia się z ludźmi, jak rozmawia się z... tobą. – Uśmiechnął się przepraszająco i szczerze, bez ironii czy kpiny, co kogoś niespodziewającego się takiej zmiany mogło zaskoczyć. – Do wieczora jeszcze wiele czasu, przygotuję się. Nie chcę stracić miejsca w tej rodzinie, ale zawsze gdy gdzieś wychodzę, widzę... – Wykonał gest dłońmi. – Te wszystkie rzeczy, których brakuje, które można ulepszyć, poprawić. Od razu w głowie pojawiają mi się pomysły i każda chwila zwłoki z ich zapisaniem to utracone szczegóły, bez których sama idea nie może poprawnie funkcjonować. – Mógłby mówić dalej, ale przerwał, przyłapując się na tej swojej tendencji do monologów, które akurat w obecnej sytuacji mogłoby nie być właściwe.
Zerknął na drzwi pracowni, na Riley, potem znów na Harveya.
– Masz na myśli to, bym projektował i budował na oczach osób zlecających mi pracę? – upewnił się.
V.
Szatański Dżentelmenie,
OdpowiedzUsuńPoczątek listu i już wymienia Pan cechy, które nas łączą? Jeśli to miało odstraszyć, to tak nie zadziałało, a szkoda, bo jakże łatwiejsze byłoby życie, gdybym nie odpowiedział, prawda? Co dokładnie powodowało mną, by chociażby rozważyć odpisanie na Pański list, zachowam w tajemnicy, jeśli będzie Pan tak łaskaw na to pozwolić. Dlaczego w ogóle sięgnąłem po pióro? Intencje lepiej wyrwę z siebie i zakopię w ogródku, nim się zaczną rozrastać i mnożyć.
Jeśli zależałoby to ode mnie, to wcale bym nie pisał, bo rzadko czytuję gazety, a praktycznie wcale nie zaglądam na strony z anonsami. Zresztą, powiem szczerze, wahanie towarzyszyło mi do ostatniej chwili. Zamierzałem ukryć kopertę w pracowni, między słojem z pigmentem a porcelanową stłuczką. Ach, ironia losu, bowiem teraz chowam tam naszą korespondencję, nie chcąc, by w jakiś sposób trafiła do M. Wiem, jakie myśli pojawiłyby się w Jej głowie, gdyby zobaczyła tę sprawę z Pańskiej perspektywy. Ja wiem, ale Pan nie chce wiedzieć, zapewniam.
Zwykle nie lubię chodzić cudzymi śladami, więc mam obiekcje, by zgadzać się, że świat to takie złe miejsce, bo to brzmi niemal jak usprawiedliwienie dla naszych słabości, występków... i dla serca, o którym w naszym pisaniu więcej, niż w medycznym podręczniku anatomii. Proszę mnie źle nie zrozumieć, zwróciłem na ten drobiazg szczególną uwagę z winy narastającego pragnienia poczucia cudzym sercem czegokolwiek, o czym wspominaliśmy i tego, co przemilczeliśmy. Nie zaszkodziłoby również pożyczyć oczu, bo, jeśli w ogóle to Pana obchodzi, wcale nie widzę zbawienności mniejszych dawek śmierci, wspomnianego ciepła i nadziei. Gorzka pigułka łykana dzień w dzień zmienia zdolność odczuwania smaków, aż w końcu człowiek sam zaczyna pachnieć i smakować gorzko, pod własnym dachem dostrzegając tylko żółte plamy na drobnych dłoniach i chudych policzkach, zakurzone kapelusze i suknie, których falbany wirować będą wokół kostek obcej damy. Oddechu orzeźwienia na zewnątrz też się nie weźmie, bo 'drzemkę' w cuchnącym zaułku właśnie łapie nędznik siny, trupi, do rynsztoku zepchnięto truchło gołębia, a po wtorkowym targu pod ścianę ryb i warzyw zgniłych narzucano.
I tylko w te chwile, gdy drzewa i kwiaty zaczynają kwitnąć, ma się ochotę pochwycić je jak pierwszego kochanka, lecz strach nie pozwala, by nie spłoszyć, nie skrzywdzić, i błagać, by chociaż one jedyne nie traciły barw, nie poddawały się suchości, pleśni. A gdy pierwszy płatek wiatr uszczknie, wie się, że umowa została zerwana w chwili, gdy Bóg pchnął Ziemię w ruch i podzielił rok na cztery pory, że śmierci nie da się oswoić w drzemce.
Więc właśnie tak, jak pisałem: świat to nie takie złe miejsce. Szczęśliwie się składa, że przejawia Pan dar prorokowania, z łatwością więc zgadnie, czy gadaninę tę niepotrzebną, za którą mogę przeprosić, jeśli Drogi H. poczuje się lepiej, umieszczam tu z przekory, czy z prawdziwej wiary.
Ważne pytanie na końcu, by Pan nie przeoczył go przypadkiem przez natłok wątków i emocji wyżej. Tym razem dopisków oszczędzę, ale dodać mogę, że stworzyłem kiedyś pewien... mogę dodać, ale nie chcę.
Zdrowia życzę i kolorów,
R.
Być może to dość niespotykanie w ich czasach, ale Victor wydawał się być szczery z intencjami i braniem sobie do serca polepszenia kontaktów rodzinnych. Zainspirował go Harvey, ale głównym i trzeba przyznać, że całkiem uroczym powodem była Riley. Wynalazca nie miał własnych dzieci, a przynajmniej o istnieniu żadnego nic nie wiedział. Nie miał też żony, bo poświęcił się nauce, pokładając nadzieje na przetrwanie rodziny w Cornelii i jej mężu. Oczywiście łatwo można było zarzucić wynalazcy, że marnuje talent i naukowe dziedzictwo, które przy odrobinie szczęścia, a także wysiłku mógłby przekazać potomkowi, ale z drugiej strony wyobrażenie sobie u jego boku kobiety graniczyło z cudem. No, chyba, że byłaby to podstarzała, okragła gosposia, która dwa razy w tygodniu zaglądałaby do pracowni i sprzątała wióry albo opiłki, mrucząc pod nosem, że Pan Vermooth powinien częściej to, a rzadziej tamto. Z biegiem lat niektórzy wykoncypowali ciekawą ideę zakładającą uznanie i szacunek dla oddania technicznej pasji i dopatrywali się przejawów odpowiedzialności za kobiece uczucia i troski. Myśleli, że Victor wiedział, że będzie rozdarty między żoną a pracą, więc wolał oszczędzić wybrance nieprzyjemnych doświadczeń, walczenia o atencję, poczucia zaniedbania i całej reszty kłopotów. Sam zainteresowany miał na ten temat własne zdanie, ale nic nie mówił, skoro nikt go nie pytał i pozwalał na tę drobną idealizację, uznając ją za wygodną w większości przypadków.
OdpowiedzUsuńJednak, wracając do sedna: Victor postanowił wrócić do życia poza pracownią. Tak myślał teraz, miał ochotę i wierzył, że tym razem nie zapomni.
W ciszy wysłuchał tego, co lubi i czego nie umie, ale nie skomentował tej opinii w żaden sposób. Uznał, że dobrze wiedzieć, co Harvey myśli, samemu nie czując się w obowiązku tłumaczenia, jak on widzi ten temat, w końcu, gdyby ktoś chciał znać jego opinię, zapytałby, prawda? Tylko ten sposób w jaki Fitzgerald patrzył... To politowanie w połączeniu z kolejną dawką drobnych pouczeń, za które autor przed chwilą przepraszał, sprawiało, że Victor miał ochotę się bronić. Zaniedbanie nie musiało oznaczać braku umiejętności, tylko brak chęci. Puścił to mimo uszu.
– Ciągła praca przy ludziach jest wykluczona, to mogę powiedzieć już teraz, ale na zorganizowanie paru pokazów... nie, to złe słowo. Na parę dni otwartych mógłbym przystać. – Rozejrzał się. – Oczywiście nie tu, gdzieś w bardziej dostępnym miejscu. – Teraz zerknął na siostrzenicę i, cóż, uśmiechnął to za dużo powiedziane, raczej jego spojrzenie stało się bardziej miękkie.
– Do pracowni cię nie zabiorę, ale mogę przynieść parę rzeczy tutaj. Jeśli tylko twój tata się zgodzi... – Zerknął na Fitzgeralda z błyskiem zadziornego rozbawienia w oczach. – A zgodzi się na pewno, bo przed chwilą tak pięknie mówił o dawaniu siebie innym.
V.